Kwiecień był tak intensywny, że nawet nie wiem, jak się zabrać za jego opisywanie! Jestem więcej niż pewna, że o masie ciekawych wydarzeń nawet nie wspomnę, o całym mnóstwie już zdążyłam zapomnieć, a te, o których napiszę ani trochę nie oddadzą tego, jak bardzo szybko minął. :)
Ostatni miesiąc przed maturą - znajomi zabarykadowani w domu ze stosem książek, a ja żywnie nie pamiętam, kiedy się czegoś uczyłam. Brak zapału do nauki to jednak nie jedyne, co napotkało mnie w kwietniu - na szczęście. :) Na pierwszy ogień poszło małe cięcie maszynką w wykonaniu mamy.
Kliknięcie w zdjęcia pochodzące z postów przeniesie Cię do danego wpisu. ;)
Kliknięcie w zdjęcia pochodzące z postów przeniesie Cię do danego wpisu. ;)
Zaraz potem przyszły święta Wielkanocne, a ja w najlepsze bawiłam się nową zabawką - pilotem do lustrzanki Kochanego. Sprzęt prawdziwie life-changing: ja wreszcie mogę trzaskać miliony zdjęć bez skrępowania, a Ł. nie jest wykorzystywany do ich cykania. Czysta radość, obopólne zyski i pożegnanie z upierdliwym samowyzwalaczem!
To takie małe, czarne urządzonko, które trzymam w dłoni. Jest niesamowicie przydatny i jeśli tylko Wasze aparaty mają możliwość obsługi takiego sprzętu, to naprawdę warto się zaopatrzyć. Za mój selfie-taker zapłaciłam kilkanaście złotych na allegro. :)
Nie żebym tylko ja miała tysiące ważniejszych zajęć poza nauką. Luby wcale nie lepszy - Grażyny sobie tworzy...
Jeśli nie znacie motywu Grażyny we współczesnej kulturze, proponuję wpisać w Google Image frazę Grażyna i kot. :D
Korzystając z pierwszych prawdziwie ciepłych dni, odkurzyliśmy rowery i wybraliśmy się na krótką przejażdżkę. Uwielbiam to miejsce! Jeszcze kilkanaście lat temu zamek można było zwiedzać od środka. Pamiętam, że nieźle buszowałam po tych wszystkich wieżyczkach, gdy miałam kilka lat. ;)
Korzystając z pierwszych prawdziwie ciepłych dni, odkurzyliśmy rowery i wybraliśmy się na krótką przejażdżkę. Uwielbiam to miejsce! Jeszcze kilkanaście lat temu zamek można było zwiedzać od środka. Pamiętam, że nieźle buszowałam po tych wszystkich wieżyczkach, gdy miałam kilka lat. ;)
W kwietniu 18 urodziny obchodziła moja siostra, którą zresztą poznaliście już dawno temu tutaj, klik i klik. Pomijając wszystkie gastronomiczne aspekty całej uroczystości, ja miałam okazję do pobawienia się z jej nietuzinkowymi oczami. :) Był jeszcze makijaż z dnia drugiego, który niestety nie uchował się na zdjęciu.
15 kwietnia wraz z Kochanym wybraliśmy się do Centrum Krwiodawstwa na ulicy Rzeźniczej. Jeśli ktoś ma jakieś opory przed pobieraniem krwi i strzykawkami, to sam adres tego miejsca na pewno go nie zachęci do wizyty. :D Sama igły raczej się nie boję, a z odwróconą głową to ze mnie taki hojrakiem, że mogą mnie dźgać ile chcą. Niestety, na nic moja odwaga, bo krwiodawcą i tak zostać nie mogę. Mimo wzorowych wyników morfologii mam dużo za niskie ciśnienie. Po wykonaniu pomiaru pani doktor zaczęła dopytywać, czy na pewno się dobrze czuję, czy oby nie jestem śpiąca albo czy nie kręci mi się w głowie. Przy ciśnieniu 60 na 90 najprawdopodobniej nigdy nie będę mogła się podzielić swoją krwią. :<
Teraz przynajmniej wiem, dlaczego czasami dopada mnie taki okres, że jestem pół żywa i bez kawy zachowuję się jak coś, co ma dużo wspólnego z zombie i wściekłą osą.
Po całym tym zawodzie mój Kochany sprawił mi ogromną niespodziankę - zabrał mnie do Muzeum Żywych Motyli! To dość świeży punkt na mapie Krakowa i byliśmy bardzo ciekawi, jak wszystko wygląda wewnątrz. Okazało się, że całe muzeum składa się z jednego pokoju w kamienicy. :) W środku oprócz kilkunastu motyli latały też rozćwierkane zeberki. Mimo wszystko największą atrakcją tego miejsce niekwestionowanie została Pani Przewodnik, która w tempie naprawdę zawrotnym opowiadała nam, że zeberki są bardzo szybkie i energiczne, a odpowiednia wilgotność i światło dla motyli jest bardzo ważne i istotne. Spróbuj przeczytać to najszybciej, jak potrafisz. Zapewniam, że to wciąż dużo za wolno. :D
W kwietniu na moim instagramie puknęła bardzo fajna liczba - 500 folowersów! :) Nie spodziewałam się, że aż pół tysiąca ludzi będzie śledzić te małe wycinki z mojej codzienności. Bardzo dziękuję! :)
Oprócz tego miesiąc ten minął głównie pod znakiem włosowych postów. Mam nadzieję, że ten monotematyczny tryb działania Was nie zmęczył. Jeśli chodzi o nowości, pojawiło się kilka ciekawych pozycji. Z początkiem kwietnia, korzystając z dużego rabatu w SuperPharmie, zaopatrzyłam się w krem z filtrem 50+ i podkład od Iwostin, o których to wspomniałam Wam już w poście o aktualnej pielęgnacji twarzy.
W kwietniu cała urodowa blogosfera żyła tylko jedną wieścią - promocje w Rossmannie i Naturze. Ja heroicznie postanowiłam, że przynajmniej podczas pierwszego tygodnia przecen w Rossie nic nie kupię, bo zwyczajnie nic nie potrzebuję. Sytuacja jednak diametralnie zmieniła się po zakończeniu roku szkolnego. Okazało się, że edukację w szkole średniej ukończyłam ze średnią 4.6. Nie żeby kiedykolwiek mi na tym jakoś bardzo zależało, ale rodzina była tak dumna, że i ja postanowiłam się nagrodzić. :D W związku z tym skusiłam się na podkład, który wołał do mnie bierz mnie już chyba z dwa lata. W ostatni dzień kwietnia, podczas pierwszego dnia trwania kolejnej tury promocji skusiłam się za to na cztery nowości od Lovley. Wszystko pokażę, gdy uda mi się zrobić przyzwoite zdjęcia. ;)
A pod sam koniec kwietnia... zostałam okularnicą! Mój wzrok pogorszył się już jakiś czas temu, jednak leczenie się na NFZ trwa i trwa... U okulisty byłam już pod koniec marca. Pani doktor, w fartuchu z napisem dermatolog notabene, wykonała mi bardzo niedbałe badanie wzorku, wpychając mi przy tym okulary do oka, po czym wypisała receptę na szkła -0.75 i -0.5 i kazała wyjść z gabinetu. Wizyta trwała trzy minuty.
Przeczuwałam, że coś jest dość mocno nie halo, dlatego z realizacją recepty czekałam aż do zamówionego badania u optyka. Tam okazało się, że moja wada wynosi... +0.25. Niby niewiele, ale po odebraniu okularów świat stał się zupełnie inny! :D Wreszcie mogę pracować na komputerze i czytać nie zamieniając się przy tym w zapłakanego bobra.
Przeczuwałam, że coś jest dość mocno nie halo, dlatego z realizacją recepty czekałam aż do zamówionego badania u optyka. Tam okazało się, że moja wada wynosi... +0.25. Niby niewiele, ale po odebraniu okularów świat stał się zupełnie inny! :D Wreszcie mogę pracować na komputerze i czytać nie zamieniając się przy tym w zapłakanego bobra.
Jeśli chodzi o same oprawki, to rozwodziłam się nad nimi co nie miara i pewnie rozwodziłabym się nadal, gdyby nie pani z salonu, która stwierdziła, że mam brać te. Mama potwierdziła, a i mnie wtedy się podobały. A teraz? Teraz to czuję się jak UFO i nie poznaję swojego własnego odbicia w mijanych na mieście szybach i lusterkach. :D
Pozostaje mi tylko liczyć na to, że okulary w jakiś magiczny sposób dodadzą mi po kilkanaście procent na każdej maturze. :D Trzymajcie kciuki od poniedziałku!
A Wam, jak minął kwiecień? :)
P.S
W związku z tym, że w pierwszym tygodniu maja mam 5 matur, moja aktywność tutaj i na Waszych blogach będzie mocno ograniczona, żeby nie powiedzieć - zerowa. Przynajmniej dwa posty wskoczą z autopublikacji, ale nie będę na bieżąco odpowiadać na komentarze. W razie potrzeby kontaktu zapraszam na maila. ;)