poniedziałek, 27 lipca 2015

184. Tanie perełki z mojej toaletki








Kupując tani kosmetyk mamy takie samo prawdopodobieństwo trafienia na bubla jak i podczas zakupów w ekskluzywnych perfumeriach. Czasami okazuje się, że te drogie produkty w niczym nie ustępują lepszym zamiennikom, a czasem wręcz odwrotnie - że kosmetyk za kilka groszy potrafi zdziałać o wiele więcej niż jego kilkanaście razy droższy odpowiednik. I dziś będzie właśnie o takich perełkach - tanich, ale bardzo dobrych kosmetykach, wokół których warto się zakręcić! :) 









1. Lovley - Gold Higlighter 




Produkt, który pewnie wygrałby plebiscyt na najczęściej polecany kosmetyk ostatnich miesięcy. :) W tym małym, okrągłym i może nie nazbyt trwałym pudełeczku zamknięte jest coś pięknego! Delikatnie mieniący się złotem rozświetlacz okrzyknięty zamiennikiem kultowej Mary Lou to coś, co naprawdę warto mieć - kosztuje niecałe 10 złotych a potrafi ożywić twarz w nawet najgorszy zombie day. ;) 






2. Wibo - Róż do policzków nr 6





Recenzję tego cuda pokazywałam Wam już dawno, dawno temu. Róż ma piękny, delikatny i nienachalny kolorek, którym nie sposób zrobić sobie krzywdy. Łatwo nabiera się na pędzel, nie pyli, z łatwością osiada na policzkach tworząc delikatną chmurkę - czy można wymagać czegoś więcej za niecałe 10 złotych? Można - nie migruje w trakcie dnia i nie zauważyłam, aby się ścierał. Do tego jest piekielnie wydajny. Kolejny bardzo udany produkt rodzimego producenta! 
















 

3. Kobo - Cień 205 Golden Rose 




Z pełną powagą mogę stwierdzić, że jest to absolutnie najpiękniejszy cień, jaki posiadam - a porównując ich ilość do innych kosmetyków śmiało mogę stwierdzić, że mam ich całkiem sporo. Przepiękny, różowo-fioletowy kolor mieniący się złotym blaskiem - na żywo jest naprawdę nieziemski! Kawałeczek magii za 8 złotych. :)








4. Miss Sporty - kredka do brwi 001 Black




Niestety, nie widziałam jej nigdy w szafach MS, ale mam cichą nadzieję, że trafię na nią jeszcze w sieci - wbrew nazwie ma bardzo ładny, ciemny, chłodny odcień brązu i znakomicie wypełnia drobne ubytki w moich brwiach. Stosunkowo łatwo z nią przesadzić, ale umiejętnie nałożona wygląda naprawdę dobrze. Do tego kosztowała mnie niecałe 2 złote, a jest już ze mną ponad rok. 






5. Lovley - Curling Pump Up Mascara




Kolejny ulubieniec blogosfery, którego nie trzeba nikomu przedstawiać. Mój egzemplarz pomału sięga już dna i wiem na pewno - kupię go jeszcze nie raz! :) Swoje zasłużone miejsce zajął wśród Ulubieńców Wiosny - klik. Kosztuje 9 złotych i bije na głowę wszystkie droższe tusze, jakie testowałam. 













6. Eveline - Liquid Precision 2000 Procent




Eyeliner, który wychwalałam Wam już tutaj - klik. Nie mogło go zabraknąć i w tym zestawieniu. Jest trwały, intensywnie czarny a bardzo wygodny aplikator pozwala na namalowanie idealnych kresek. Jeśli do tej pory nie opanowałyście tej umiejętności, warto spróbować z tym cudem - naprawdę ułatwia zadanie. :) Spotkamy go w szafach Eveline za około 11 złotych. 









W akcji prezentują się o tak: 










Bardzo żałuję, że zdjęcia nie przedstawiają całego uroku cienia i rozświetlacza - nie opanowałam jeszcze sztuki wyłapywania aparatem tak delikatnych, świetlistych akcentów. ;) 

Jakie są Wasze tanie perełki? Lubicie kosmetyki z tej półki cenowej, czy raczej wolicie inwestować w droższe marki? 


czwartek, 23 lipca 2015

183. Niedoceniane zalety mysiego blondu









Oprócz cięcia, które kusiło mnie od dłuższego czasu, mam ochotę na jeszcze jedną rzecz: przyciemnienie włosów. Jestem pewna, że jeśli to zrobię, postawię na hennę. Nie oznacza to jednak, że nie lubię swojego naturalnego, mysiego blondu.  :) Jest to bez wątpienia najpopularniejszy kolor nad Wisłą i sama znam naprawdę niewiele osób, których włosy z natury mają łatwy do określenia kolor - blond, czarny, brązowy czy rudy. Większość osób zostało przez naturę obdarzone właśnie tym, co zwykłyśmy nazywać mysim blondem - coś, czego nie można jeszcze nazwać jasnym brązem, ale daleko mu też do ciemnego blondu. I powiedzmy sobie szczerze, ileż Polek od lat próbuje się tego pozbyć z własnej głowy? :D

Dziś więc, pół żartem pół serio przedstawimy sobie zalety naszego słowiańskiego-ni-to-blondu - warto je znać, zanim podejmiemy decyzję o zmianie koloru. :) 



A przy okazji, w ramach ciekawostki przyrodniczej zobaczycie kilka różnych ujęć moich myszek - na każdym inny kolor. ;)



O, proszę. Jakiego koloru są końcówki po prawej stronie? :D






1. Łatwo osiągnąć na nim każdy inny kolor



Nasz mysi blond względnie łatwo możemy rozjaśnić do naprawdę jasnych włosów, bez problemu wyczarujemy na nim wszystkie odcienie brązu czy czerń. Takich możliwości nie mają osoby z bardziej zdefiniowanym kolorem - naturalne szatynki nie dość, że nie rozjaśnią włosów bez bardzo mocnych utleniaczy, to jeszcze szanse, że w nowym kolorze będą wyglądać dobrze są znikome. Podobnie sprawa ma się z jasnymi blondynkami - czerń czy bardzo ciemny brąz może i chwyci, ale taka metamorfoza rzadko kiedy jest udana. Osobom o mysim kolorze częściej będzie pasować dużo ciemniejszy czy dużo jaśniejszy kolor od naturalnego. 




Czasami nawet nie trzeba farbować, ba, nawet bluzy dresa nie trzeba zmieniać. Wystarczy zrobić zdjęcie o innej porze dnia ;) 





2. Włosy - kameloen, w każdym świetle inny kolor 



Już wiele razy musiałam się tłumaczyć z nowego koloru - czasem przy zdjęciach włosów pytałyście, czy je farbowałam, podczas gdy to cały czas był mój naturalny mysi blondobrąz. Wygląda on jednak całkiem inaczej w zależności od światła - w ciepłym świetle wychodzą z nich rudości, w mocnym dziennym bliżej im do blondu, w pomieszczeniach bardziej przypominają brąz. Na niektórych zdjęciach nabierają naprawdę ślicznych złotych refleksów, podczas gdy na żywo nigdy ich jeszcze nie widziałam. ;) 




Do wyboru, do koloru :D




3. Zmieniamy ubarwienie w ciągu roku




Nawet przedszkolaki wiedzą, że zwierzęta takie jak wiewiórki czy inne gryzonie zmieniają swoje futerko w ciągu roku. W zależności od tego, w jakim środowisku żyją, na zimę robią się ciemniejsze lub niemal całkiem białe. W lecie natomiast zazwyczaj stają się bardziej szare, by stopić się z wysuszoną od słońca trawą. Z naszym mysim kolorem jest podobnie - to właśnie on najłatwiej ulega zmianom pod wpływem słonecznych promieni. W lecie pojawiają się świetliste, jaśniutkie refleksy, które na zimę stopniowo zanikają, przez co włosy wydają się o wiele ciemniejsze. Właścicielki takich włosów pewnie niejednokrotnie po powrocie z wakacji usłyszały o, jak Ci włosy zjaśniały!, prawda? :) 





Koniec listopada kontra koniec maja





4. Trudno osiągnąć go za pomocą farb 




Swego czasu w Azji panował bardzo silny trend na nasz myszowaty kolor. Bardzo trudno jednak rozjaśnić ciemne włosy tak, aby nie nabrały kurczakowatego koloru. W drugą stronę też jest trudno - niejednokrotnie czytałam i słyszałam lamenty dziewczyn, które chciały wrócić do naturalnego koloru farbując jasne pasma na słowiański blondobrąz, ale żadna farba nie chciała się stopić z  odrostem. Chyba jesteśmy wyjątkowe, co? :) 












5. Pozwala na działanie w zgodzie z naturą 



Właścicielki mysiego blondu mają największe pole do popisu jeśli chodzi o naturalne metody zmiany koloru. To właśnie u nas ma szansę zadziałać płukanka z cytryny czy rumianku, cynamon, orzechy włoskie i inne, babcine sposoby. Takim wachlarzem możliwości z pewnością nie mogą pochwalić się szatynki i jasne blondynki. ;) 











Jedyna zmiana koloru, jaką w życiu przeszłam, to rozjaśnianie końcówek. Efektu ombre pozbyłam się już dawno temu, a po ostatnim mocnym cięciu nie pozostało mi na głowie już nic, co pamiętałoby kontakt z rozjaśniaczem. O zmianie koloru na ciemniejszy, chłodny brąz myślę już od dawien dawna... a obecnie, coraz intensywniej. ;) 

Jaki jest Wasz naturalny kolor? Jeśli jest podobny do mojego, nazywacie go mysim blondem, czy może bardziej dumnie - słowiańskim blondem? :) 









Chcesz być na bieżąco? 

poniedziałek, 20 lipca 2015

182. Oddałam włosy. :)









Wreszcie odważyłam się na coś, o czym myślałam już od dobrego roku. Dziś, to jest 20 lipca 2015 roku ścięłam włosy, aby przekazać je na rzecz Fundacji  Rak'n'Roll. :) 

W styczniu opowiedziałam Wam historię Natalii, która także postanowiła ściąć swoje długie, piękne włosy w tym samym celu -> klik. Dziś to ja chwyciłam za nożyczki i wiecie co... czuję się super! :) 









Dlaczego postanowiłam to zrobić? Od dłuższego czasu moje długie włosy przestały mnie cieszyć, a stały się dla mnie wyłącznie przykrym obowiązkiem. Niemal całkiem przestałam je nosić rozpuszczone, bo po prostu mi przeszkadzały, a po kilkudziesięciu minutach traciły resztki objętości i wyglądały kiepsko. Dobijał mnie fakt, że aby umyć je rano musiałam wstawać półtorej godziny wcześniej, bo prawie godzinę z tego czasu zajmowało mi suszenie. 

Dlatego też postanowiłam ściąć je teraz, póki jeszcze były w miarę dobrej kondycji i póki faktycznie mogłyby być prezentem dla nowej właścicielki. :) Mam nadzieję, że będą się dobrze sprawować! :) 


Tymczasem ja zyskałam nową fryzurę w której... czuję się świetnie. :)









Teraz moje włoski są tak mięciutkie, jak tylko można sobie wyobrazić, całkiem zdrowe, błyszczące, mięsiste i - pierwszy raz odkąd pamiętam - mają gęste końcówki! Jestem przeszczęśliwa. :) 

Mam dla Was jeszcze jedną niespodziankę! Obraz ma większą siłę przekazu, niż słowo, więc... zapraszam Was na film, w którym mówię o akcji. Będziecie świadkami tego, jak przebiegła cała procedura. ;) Spokojnie, obiecuję - nie przenoszę się na Youtuba. :D 






Jak podoba Wam się nowa Bijum? :) 



O szczegółach akcji Daj Włos przeczytasz na stronie Fundacji, o tutaj: raknroll.pl

niedziela, 12 lipca 2015

181. Dzień dla włosów (15) - Nawracam się!




Po naprawdę ubogiej czerwcowej pielęgnacji moje włosy stały się matowe, suche i skłonne do puszenia. Niejako wróciłam do sytuacji sprzed kilkunastu ładnych miesięcy. Przygotowując porównanie do poprzedniego posta sama się przeraziłam, jak kiepsko teraz wyglądają. Postanowiłam więc wrócić na dawne tory i zafundować swoim biednym kosmykom bardziej bogaty, piątkowy wieczór.


Jeszcze z dwa miesiące temu tak wyglądało każde moje mycie. Dziś użycie takiego zestawu to już święto lasu... cóż, pora wrócić do dawnych praktyk, bez dwóch zdań. ;) 








Włosy obficie spryskałam wodą, a następnie wmasowałam naprawdę ogromną ilość żelu aloesowego Gorvity. Przesuszone pasma dosłownie spijały kosmetyk, nałożyłam go więc przynajmniej z trzy razy więcej, niż dawniej. Chwilkę później porządnie naolejowałam włosy sezamowym Wellness & Beauty, który z każdym użyciem coraz bardziej urzeka mnie swym zapachem. 


Tak potraktowane włosy przeczesałam TT, zawinęłam w koczka za pomocą invisibobble i poszłam spać. Rano włosy były tylko troszkę wilgotne - przez te kilkanaście godzin zdążyły wsiąknąć praktycznie cały żel i olej. Byłam w szoku.


Włosy umyłam miodowym mydłem od Babuszki Agafii, a na koniec nałożyłam na około 5 minut odżywkę Syoss. Ma ładny, emolientowy skład. Nie chciałam przedobrzyć z nawilżeniem, bałam się też włączać do akcji proteiny, silikonowy Syoss okazał się więc idealny, aby zatrzymać we włosach to, co zdążyły wypić przez noc. Po kilku godzinach podsuszyłam i wymodelowałam je na dużej szczotce lokówkosuszarki. 









Włosy odzyskały dawną miękkość, pokazał się nawet zapomniany przez czerwiec blask. :) Najwidoczniej nadal kochają Gorvitę, muszę więc pamiętać, aby włączyć ją do stałego repertuaru.










Cieszę się, że taki prosty zestaw i tylko jedna noc pozwoliły włosom odżyć. W ich przypadku dużo lepiej sprawdza się całonocne olejowanie niż nawet bardzo długie seanse z maską. Jeśli mam być szczera, to już ładnych kilka miesięcy nie nakładałam nic na dłużej niż 5 minut po myciu. W moim przypadku takie zabiegi kończą się jedynie przyklapem i obciążeniem, przy olejowaniu na Gorvitę włosy stają się miękkie, ale jednocześnie sypkie i sprężyste. Jeśli i Wy nie jesteście zadowolone z efektów po zmyciu maski, spróbujcie przerzucić odżywianie i nawilżanie przed mycie. ;) 


A Wy, jaki macie sprawdzone sposoby na intensywne nawilżenie kosmyków? :) 


środa, 8 lipca 2015

180. Aktualizacja (17): Barbarzyńska pielęgnacja z czerwca







O tym, jak szybko zleciał mi czerwiec opowiadałam Wam już w przedostatnim poście - klik. Pierwszy raz zdarza mi się tak późno dodawać aktualizację, ale lepiej późno, niż wcale, prawda? ;)

Przepraszam za stylowe zdjęcia z firanką. Niestety, 30 cm od okna to jedyna odległość, w której można jeszcze było uświadczyć jako takie światło w starym mieszkaniu. Na szczęście w nowym jest ciut lepiej i mam nadzieję, że zdjęcia będą bardziej przyzwoite. :D


Czerwiec był trudnym miesiącem. Pielęgnacja moich włosów ograniczyła się do absolutnego minimum. Jedynym pozytywnym aspektem jest fakt, iż zaczęłam myć je co dwa dni, co jednakowoż wynikało bardziej z mojego lenistwa niż z cudownego opanowania pracy gruczołów łojowych. 








Włosy myłam przeważnie po pracy, a więc około pierwszej w nocy. Wydaje mi się, że był to dostateczny argument za zrezygnowaniem z nawyku codziennego olejowania przynajmniej na kilkanaście minut przed kąpielą. :D Z lenistwa i skrajnego zmęczenia zapominałam nawet o OMO. Z premedytacją, na nagie pasma nakładałam byle szybciej szampon - Yves Rocher do suchych i zniszczonych. Po spłukaniu wmasowywałam w nie sowitą porcję Kallosa Cherry i związywałam invisibobble na czas dalszej kąpieli. Raz na tydzień starałam się nie zapomnieć o małej porcji protein dostarczanej dzięki odżywce z bawełną Biały Jeleń. 







W dni wolne starałam się nadrabiać zaległości z olejowaniem. Obecnie używam pięknie pachnącego Wellness & Beauty. Końcówki (raz na ruski rok :<) próbowałam zabezpieczać starym już produktem, Jedwabiem do włosów Joanna. Nie zmienił się też ulubieniec w kwestii czesania - nie wyobrażam sobie życia bez moje cudownej Olivii Supreme Combo, o której pisałam Wam tutaj, klik. 


Nie ma się co czarować, że moim delikatnym, cienkim i wrażliwym włosom pasuje taka pielęgnacja. Stały się bardziej matowe, skłonne do puszenia, suche w dotyku i mniej nawilżone. Wyraźnie czuję, że brakuje im systematycznego olejowania. 



Aktualna długość: 67 cm || Przyrost: 1 cm






Jeśli przymkniemy oko na fakt, iż aktualne zdjęcie jest w beznadziejnej jakości, z łatwością można zauważyć różnice. Pod koniec maja włosy były gładkie, błyszczące i nawilżone, natomiast wczoraj, po barbarzyńskim czerwcu były spuszone i matowe. Łatwo też zauważyć, że są niedociążone, przez co wydają się na dużo krótsze niż na starszym zdjęciu. 


Wracam ja, marnotrawna prawie-eks-włosomaniaczka z mocnym postanowieniem poprawy!


niedziela, 5 lipca 2015

179. Ulubieńcy Wiosny :)






Lato rozgościło się na dobre, więc z czystym sercem mogę Wam przedstawić Ulubieńców minionej już Wiosny. :) Wszystkie z tych produktów są znane i ogólnie lubiane, kilka z nich to prawdziwe hity blogosfery. Okazało się, że sprawiły się także u mnie, dzielnie służąc mi niemal codziennie przez długie tygodnie. Poznajcie moje perełki! 


1. Boujrois - Rouge Edition Velvet - 07 Nude ist!






Przewspaniała pomadka. Genialna i fantastyczna! Na temat tych produktów w sieci napisano i powiedziano już tylko, że bez moich achów się obędzie. Powiem tyle, iż jest to jedyna pomadka, której mogę używać codziennie, do absolutnie każdego makijażu, na każdą okazję. I przy tym jedyna, która nie znika z ust w ciągu kilkunastu minut, a wręcz przeciwnie - zostaje na nich przez długie godziny. UWIELBIAM!






2. Make Up Revolution - I heart Chocolate







Choć nie jest jedyną paletką, jaką posiadam, w ciągu ostatnich miesięcy używałam w zasadzie tylko jej. Piękne brązy z kilkoma błyskotkami i akcentami kolorystycznymi akurat w moich kolorach, do tego wysoka jakość cieni i bardzo dobra trwałość - czego chcieć więcej? Czekoladka znakomicie sprawdza się na co dzień i na większe okazje. Codzienny makijaż z jej udziałem pokazywałam Wam już tutaj. Odkąd wpadła mi w ręce nie czuję już pociągu do kupowania żadnych innych cieni i myślę, że właśnie to można uznać za jej największy sukces. ;)








3. Maść z witaminą A








Nie jest to rewolucyjny kosmetyk i myślę, że większość z Was ma ją w swojej domowej apteczce. Tej wiosny odkryłam ją na nowo - wcześniej używałam jej jedynie na mocno przesuszone miejsca, od jakiegoś czasu nakładam ją na całą twarz na noc. Nie powoduje wysypu nieprzyjaciół, za to pięknie nawilża i natłuszcza skórę. Do tego kosztuje niecałe 5 złotych - już nie wyobrażam sobie, by mogło jej przy mnie zabraknąć!






4. Lovley - Curling Pump Up Mascara






Kolejny kultowy już produkt. Tusz kupiłam podczas promocji Rossmanna. Bardzo go polubiłam, głównie za trwałość i za to, jak ładnie podkręca i pogrubia rzęsy. Na pewno jest to jedna z lepszych maskar, jaką kiedykolwiek używałam. Spisuje się lepiej od Sexy Pulp z Yves Rocher (klik), a jest tańszy od niego o jakieś 40 złotych. ;) Z pewnością będę do niej wracać.










5. Golden Rose - Black Diamond







Odżywka do paznokci z GR także zdażyła już zebrać kilka pozytywnych opinii. Kupiłam ją chyba pod koniec kwietnia i od tej pory jest na moich paznokciach codziennie. Nie sprawiła jeszcze, że mogę cieszyć się mocną i zdrową płytką, ale przynajmniej zabezpiecza przed rozdwajaniem i stanowi dobrą bazę pod lakier. Z pewnością wygrywa pod tym względem z osławioną Eveline 8 w 1, choć nie zawiera szkodliwego formaldehydu.





A jakie kosmetyki zasłużyły na miano Waszych Ulubieńców? Koniecznie dajcie znać w komentarzach! :)  

czwartek, 2 lipca 2015

178. Gdzie jest Bijum vel Jak minął czerwiec?



Jestem Kochani! Opuściłam Was na długo, ale to naprawdę nie tak, że nie miałam pomysłu czy chęci. Dopadł mnie brak internetu na wynajmowanym mieszkaniu połączony z ogromem pracy. Tym bardziej dziękuję wszystkim tym, którym chciało się tutaj zaglądnąć pod moją nieobecność, napisać komentarz czy poszperać w archiwum. Dziękuję! :)

Czerwiec był najbardziej pracowitym miesiącem ever. W ciągu tych 30 dni przepracowałam ponad 200 godzin. Warto wspomnieć, że pełny etat to 8 godzin pięć dni w tygodniu, czyli około 160 godzin w miesiącu... cóż, myślę, że wiecie już gdzie byłam, jak mnie nie było. :D


A po bułki jeździłam Bulwarami! 


Czerwiec zleciał więc jak bicza strzelił, a ja byłam albo w pracy, albo w łóżku, albo pod prysznicem. Moim nowym przyjacielem stał się rower, który niestety nie mógł mi towarzyszyć w poprzednich latach mojego mieszkania w Krakowie. Jeżdżenie nim po mieście jest dużo szybsze i przyjemniejsze niż walka z MPK i naprawdę nie wiem, jak mogłam wcześniej żyć bez mojego jednośladu. :D  

Bezsprzecznie najważniejszym i najbardziej oczekiwanym wydarzeniem czerwca był... przyjazd Gumi do Krakowa! Nie mogłam się doczekać, aż wreszcie zobaczę moją kochaną Klusię, a jak już przyjechała... ja spóźniłam się na Dworzec. Taktownie pozostawmy to bez komentarza. :D

Na szczęście moje spóźnienie wynosiło jakieś 3 minuty, więc Aga nie zdążyła jeszcze znaleść powrotnego pociągu do Łodzi. Nie potraktowała mnie też za karę gazem pieprzowym a nawet zgodziła się, żebym zabrała ją na wycieczkę po Krakowie. :)




Pierwszego dnia zeszłyśmy na nogach pół Krakowa! Kleparz, Stare Miasto, Kazimierz i jeszcze raz Stare Miasto. Nic dziwnego, że wieczorem padłyśmy jak kawki. ;) Zabrałam Agę na prawdopodobnie najlepsze lody na świecie. :)



Lody na Starowiślnej, które odkryłam dopiero po dwóch latach mieszkania w Krakowie! Tyle zmarnowanego czasu bez nich! :c 



I na pizzę w najmniejszym lokalu też. Długa 18, polecam ja!

Pobyt na Rynku umilił miły pan puszczający ogromne bańki. W takiej aranżacji krakowskie kamieniczki wyglądają jeszcze bardziej magicznie. :)




W sobotę po raz drugi napadłyśmy na Jaśmin, a zaraz później znalazłyśmy się w Galerii Kazimierz, gdzie dorwałyśmy upragnione cienie Golden Rose z Kobo. Biedna Aga musiała zajechać aż tutaj, żeby w końcu go dostać! :D





Później wybrałyśmy się na zwiedzanie mojej (starej już) dzielnicy, Podgórza. Bardzo polubiłam tę okolicę i trochę mi szkoda, że pomieszkałam tam tylko nieco ponad miesiąc. ;)






Dwa dni z Agą zleciały strasznie szybko, a po jej wyjeździe zaczął się kolejny maraton. Dwa dni w pracy, a potem wolna (olaboga!) środa, rozdanie świadectw maturalnych i przeprowadzka. O konieczności znalezienia nowego mieszkania dowiedziałam się kilka dni wcześniej, ale na szczęście udało mi się na szybko znaleźć całkiem przyjemny pokoik, z którego teraz do Was piszę. :)



A w moim nowym pokoiku towarzyszą mi takie śliczne sówki, które zrobił dla mnie mój Kochany! <3



O, właśnie. Matury. 30 czerwca rano wreszcie udało mi się zalogować do systemu i poznać swoje wyniki. Teraz pozostaje już tylko czekać na koniec rekrutacji. Generalnie jestem dobrej myśli, trzymajcie kciuki! :)


A Wam, jak minął czerwiec? :)






Linkin