czwartek, 30 października 2014

105. Kallos - maska do włosów z ekstraktem z banana.



Hej! :) Udało mi się wygospodarować chwilkę czasu, żeby napisać co nieco o masce, o której chciało przeczytać kilka z Was. Tak więc szybciutko przechodzę do konkretów. :)

Na wstępie podzielę się moim tajnikiem na to, jakim cudem zużyłam ją tak szybko. Pokazywałam ją we wrześniowych nowościach - tutaj - a w październiku znalazła się już w denkowym koszyku - o tutaj. Kupiłam ją na współkę z siostrą, to po pierwsze, więc do dyspozycji miałam tylko 500 ml tego produktu. Po drugie używałam jej przed myciem i po myciu niemal codziennie, więc na dobrą sprawę mogłabym ją liczyć jako 250 ml. :D Nie mniej jednak zdążyłyśmy się dobrze poznać i postara Wam się opowiedzieć, jak nasza znajomość wyglądała. 

Skoro już przy wymiarach jesteśmy... jak już wspomniałam, maskę kupujemy w wielkim, szalenie niefotogenicznym litrowym słoju. Niefotogenicznym nie dlatego, że brzydkim. Do samej szaty graficznej nic nie mam, a ten bananowo żółty kolorek jest bardzo optymistyczny i rzucający się w oczy. Po prostu słój o takich wymiarach bardzo trudno sensownie umieścić w kadrze tak, żeby było widać dokładnie napisy na etykietach i żeby nie zajmował całego zdjęcia. :P Po za tym osobiście nie lubię, kiedy skład jest napisany na okrągłym opakowaniu, bo źle się go czyta, a jeszcze gorzej fotografuje. ;)


Tak, o tym właśnie mówiłam.


Skład: Aqua, Cetearyl Alcohol, Cetrimonium Chloride, Olea Europaea Oil, Parfum, Citric Acid, Cyclopentasiloxane, Dimethiconol, Propylene Glycol, Musa Sapientium Fruit Extract, Niacinamide, Calcium Pantothenate, Sodium Acsorbyl Phosphate, Tocopheryl Acetate, Pyridoxine HCI, Maltrodextrin Sodium Starch, Octenylsuccinate Silica, Benzyl Alcohol, Methylchloroisoth Iazolinone, Methylisothiaz Olinone.


Skład jak widzimy jest dość prosty. Na czwartym miejscu mamy oliwę z oliwek, a zaraz za nią zapach. Po nim jest kilka ciekawych substancji, ale powiedzmy sobie szczerze, jest ich tyle, co kot napłakał. ;) Maska więc jest jak najbardziej odpowiednia do wszelkiego rodzaju tuningów półproduktami i różnymi kuchennymi skarbami, spokojnie możemy nałożyć ją pod olej czy nawet spróbować jej w roli odżywki myjącej - o nich pisałam tutaj.

Co z efektami? U mnie szczerze mówiąc były bardzo różne! Od lekkich, niedociążonych, spuszonych i fruwających piórek po miękkie, zbite i dociążone pukle. Nie zależało to od pogody, to w trakcie jej testów wszystkie cieszyłyśmy się piękną, złotą polską jesienią i mniej więcej niezmiennymi warunkami. Nie zależało to także od kombinacji innych produktów, jakie towarzyszyły tej masce - mieszana z proteinową Babuszką Agafią - klik raz zachwycała, a raz robiła na głowie mopa. Kilka kropel oleju dodanego do porcji maski - to samo. Użyta na pięć minut, na dziesięć, pół godziny - raz szał, a raz nie-wiadomo-co. Użyta w duecie z mocnym i słabszym szamponem, użyta do emuglowania oleju i jako zwykłe O w OMO, użyta trzy dni z rzędu i po trzydniowej przerwie... Za każdym razem nowy efekt! Naprawdę, miesiąc stosowania jej to była prawdziwa rosyjska ruletka, nigdy nie widziałam, na co trafię. :D




Maska za to przypasowała mojej siostrze Natalii - o jej włosach mogłyście przeczytać tutaj. U niej najlepiej spisuje się wymieszana z inną maską tej firmy - Kallosem Color (o której pisałam Wam jakiś czas temu tu). Natalii twierdzi, że zapach jest cudowny (mnie nie porwał, ale ja generalnie nie lubię bananów :p), a włosy, oprócz tego, że pachną aż do następnego mycia, to są miękkie i miłe w dotyku.

Podsumowując, maska nie dała mi fenomenalnych, albo przynajmniej przewidywalnych efektów, więc nie sięgnę po nią już więcej. Nie znaczy to jednak, że uważam, że to zły produkt - skład jest całkiem w porządku, a cena - 11 złotych - jest śmiesznie niska. Jeśli dodatkowo - jak ja - macie partnerkę do testów, to kupienie jej na współkę jest dobrym interesem. Za niecałe 6 złotych zyskacie pół litra przyzwoitej maski, która nawet jeśli nie spisze się solo, to zawsze można kombinować pod olej, z olejem, po oleju... możliwości jest mnóstwo, ja przerobiłam ich bardzo dużo i po prostu szukam dalej. ;)

A tak na koniec mały backstage. :D

 

- Kochanie, masz może banany w domu?
- Matko, na co Ci banany? 
- Do zdjęcia potrzebuję, jako tło...
- Daj, ja Ci zrobię!


A z okazji zbliżającego się weekendu - dużo odpoczynku wszystkim życzę, nawet w tej grobowej atmosferze. ;)


P.S
Za każdym razem siadam przed laptopem i mówię sobie: ok, dzisiaj napiszę szybką, krótką recenzję! A za każdym razem wychodzi, że wcale taka krótka nie jest. Nie przeszkadza Wam to? Może wolałybyście bardziej skondensowane informacje na temat moich kosmetyków? 

poniedziałek, 27 października 2014

104. Niedziela dla Włosów #10 - Glinka zielona w roli głównej! :)





Hej! Tak, to ja, znowu. Nie do pomyślenia! :D Mimo wyjątkowo ciężkiego tygodnia postarałam się wygospodarować chwilkę na to, żeby podzielić się z Wami wynikami sobotnio - niedzielnego eksperymentu. Tym razem oprócz mocnego odżywienia długości postanowiłam też bardziej zadbać o skalp. O tym, jaką rolę w tym wszystkim odegrała zielona glinka z ZSK i jakie rezultaty uzyskałam, już szybciutko mówię!

Na początku jednak przydałoby się jeszcze wytłumaczyć kilka rzeczy. Po pierwsze - jest to pierwsza niedziela, jaką pokazuję od niepamiętnych czasów. Nie dlatego, że przez te wszystkie tygodnie nie robiłam nic z włosami - po prostu nie robiłam nic szczególnego, co byłoby godne osobnego wpisu na ten temat. Po drugie w tym miejscu muszę Wam jeszcze raz nakreślić moje problemy z permanentnym przyklapem. Dla moich włosów siła grawitacji jest co najmniej ze dwa razy większa, niż dla każdego innego ciała na tej planecie. Pomimo tego, że są świeże i czyste, kompletnie nie znają pojęcia objętości. Jeszcze niedawno sprawę ratował wysoki kucyk albo kok związany na jakiś czas. Teraz, kiedy są już (jak na nie) naprawdę długie, oklapują jeszcze bardziej niż zazwyczaj. Ratuje mnie jedynie lokówkoszuszarka i pianka do włosów, ale nie chcę codziennie katować ich w ten sposób. I tak oto trafiłam na glinkę. ;)


Komunalny wystrój pozdrawia!


Na jakieś 30 minut przed myciem włosy naolejowałam olejkiem arganowym na sucho. W międzyczasie zarzuciłam spirulinową maseczkę na twarz, o których dobroczynnych właściwościach wspominam Wam już do znudzenia, a to na przykład tutaj. Pod prysznicem włosy umyłam nowym szamponem z d-pantenolem i esktraktem z cynamonu, który mimo ciężkiej konsystencji znakomicie radzi sobie z domywaniem olejów. Następnie - po skończonej kąpieli - na długość włosów nałożyłam moją ukochaną maskę z trzema olejami z Biovaxu, którą zachwycałam się niedawno w tym poście. Na skalp nałożyłam za to główny punkt programu.

Na wieczko od słoiczka wysypałam trochę zielonej glinki (myślę, że było to około półtorej łyżeczki), zalałam łyżeczką wody i dokładnie zmieszałam. Do tego dołożyłam nieco maski BingoSPA z glinką ghassoul, którą dostałam jeszcze w wakacje od mojej najwspanialszej imienniczki Świata. <3 Wszystko zamerdałam palcem do uzyskania jednolitej konsystencji, nałożyłam na skalp i zostawiłam na włosach pod czepkiem i ręcznikiem na jakieś 15 minut.

Po tym czasie zmyłam wszystko z głowy, a na ostatnie 20 - 30 cm włosów nałożyłam troszkę mocno silikonowej odżywki Joanny z olejkiem arganowym i spłukałam po krótkiej chwili. Bez takiego mocnego dociążacza w sezonie czapkowo - szalikowym u mnie ani rusz. Potem na wilgotne końcówki nałożyłam kapkę silikonowego serum i zostawiłam je same sobie aż do niedzielnego poranka. Co na to wszystko moje włosy?





 Na długości było jak zawsze po moim anielskim Biovaxie - kosmyki były bardzo miękkie i dociążone, nie pojawił się też puch. To zdjęcie powyżej było zrobione jeszcze zanim wyszłam z domu i założyłam gruby szalik i czapkę, ale wszystkie inne robiłam już po powrocie. Nawet bardzo gruby wełniany szalik nie spowodował efektu Chopina, z czego się bardzo cieszę. :)

A jeszcze bardziej ucieszyłam się z objętości, jaką uzyskałam dzięki maseczce z glinki! Włosy były bardzo odbite od nasady, lekko usztywnione i układały się dużo lepiej, niż po suszeniu na lokosuszarce z pianką. :) Wiem, że na tym zdjęciu nie widać nic szczególnego - ale jak na moje przyklapy to naprawdę niezły rezultat. :) Do tego wolniej się przetłuszczały i - uwaga uwaga - wytrzymały bez mycia aż do teraz! Zawsze myję włosy codziennie, bo następnego dnia po prostu wyglądają nie najlepiej nawet w kucyku. Dzisiaj może i nie nadawały się do rozpuszczenia, ale w koczku nie było po nich widać żadnych oznak nieświeżości. :) Ponad 48 godzin bez mycia to dla mnie naprawdę dużo!


Tak, tak, znowu robiłam zdjęcia tosterem. Tutaj długość już po romansie z szalikiem.

Po pozytywnym wyniku tego eksperymentu na pewno chciałabym włączyć glinkę do swojej codziennej pielęgnacji. Jeszcze nie do końca wiem, jak sensownie wkomponować ją w codzienne zabiegi, ale mam już na nią pewien zarys. Muszę tylko kupić dobrą naskalpową maskę, żeby mieć ją z czym mieszać. ;) Może Wy macie w tej kwestii większe doświadczenie? Jak używacie glinek? 

Przy okazji muszę się pochwalić! Umówiłam się na cięcie do renomowanego salonu. Luksusu mi się zachciało. :p Moja końcówki już zdecydowanie za długo nie widziały nożyczek - i nie zobaczą aż do początku grudnia, bo dopiero wtedy udało mi się wbić na termin. Oprócz podcięcia końcówek chciałabym jakkolwiek ogarnąć mój paskudny odrost po grzywce! Włosy przy twarzy kompletnie mi się nie układają, opadają smętnie aż do brody i jeszcze nie wymyśliłam, co konkretnie chcę z nimi zrobić. Kusi grzywka bardzo, oj kusi! 



Macie jakiś pomysł, co z tym zrobić? :D


Póki co muszę ratować się wsuwkami, żeby móc cokolwiek widzieć. Mam dość tego końskiego pasma na pół twarzy! :< Przedziałek na środku nie wchodzi w rachubę - mam takie naturalne lizanko, włosy kompletnie nie chcą się ułożyć w innym miejscu głowy. 

Jak tam Wasze niedziele? Zafundowałyście sobie coś ciekawego? :)
Miłego tygodnia! ♥

sobota, 25 października 2014

103. Nabyte i zużyte - spore denko i dużo nowości! (2) Październik.





Dobry wieczór! :) Znowu nie było mnie tu dość długo, a odpowiadanie na Wasze komentarze ostatnio zajmuje mi ładnych kilka dni. A na dodatek, choć do końca października mamy jeszcze niespełna tydzień, ja już wyjeżdżam z miesięcznym bilansem wyrzuconych i zakupionych kosmetyków. Wszystko dlatego, że - jak już narzekam od początku września - strasznie, strasznie brakuje mi na wszystko czasu! Ten post będzie dość tasiemczy, a że w przyszłym tygodniu wypada Wszystkich Świętych, postanowiłam uwinąć się z nim już teraz. I tak w trakcie tych najbliższych kilku dni nie planuję już większych zakupów, a z tego co widzę, niczego więcej już nie zużyję. Tak więc, bez zbędnych ceregieli, zapraszam na październikowe nabyte i zużyte! :)

Oh, nie. Jeszcze będą ceregiele. Strasznie, okropecznie przepraszam za jakość zdjęć! Wszystkie są zrobione tosterem, ale po prostu zostałam ograbiona z (pożyczonego :p) aparatu i kompletnie nie mam czym robić zdjęć takiej kupie rzeczy na raz. Ciężko mi się patrzy na ryciny jakości polskich dróg powiatowych, ale chcąc niechcąc wszyscy jakoś musimy przeżyć. :< 

Zacznijmy może od denka, które - jak wspominałam - w tym miesiącu uzbierało się całkiem pokaźne. Nawet udało mi się nie wyrzucić żadnego opakowania, szał!




  • BingoSPA, borowinowy żel pod prysznic - zapachem nie uwiódł, ale ceną zbyt nie zaszkodził. Pięć złotych to nie majątek, ale nie kupię ponownie.
  • Isana, żel pod prysznic - już wyrzuciłam opakowanie, więc nie wiem, co to był dokładnie za zapach, ale wiem, że był ze mną nie pierwszy i nie ostatni raz. :) Kupię ponownie.
  • Nivea, odżywcze mleczko do ciała - przywędrowało do mnie w wymiankowej paczce od Kornelii z bloga addicted to cosmetics. Gdyby tylko zapach był bardziej pociągający, pewnie jeszcze kiedyś  bym się na niego skusiła. Ale niestety, jest troszkę nijaki. Nie kupię ponownie.
  • Zrób sobie krem, Kwas hialuronowy 1% - najwspanialsza rzecz pod Słońcem! O tym, co z nim wyrabiam pisałam Wam w poście o Mojej aktualnej pielęgnacji twarzy (klik). Kupię ponownie, już kupiłam!
  • Maść ochronna z witaminą A - bardzo przyjemny kosmetyk za grosze. Stosowałam głównie na stopy, usta i okolice bikini po depilacji. Bardzo ładnie natłuszcza i wspomaga regenerację skóry. Kupię ponownie.
  • Kallos, Bananowa maska do włosów - o nim koniecznie muszę Wam napisać! Mam już przygotowane zdjęcia w ludzkiej jakości, więc recenzja pojawi się na dniach. Raczej nie kupię ponownie, ale pewnie skuszę się jeszcze kiedyś na jakąś maskę tej firmy. 
  • Receptury Babuszki Agafii, Jajeczna maska do włosów - pisałam o niej całkiem niedawno tutaj (klik). Nie twierdzę, że jest to zły produkt. Po prostu nie jest dla mnie. Nie kupię ponownie.
  • Receptury Babuszki Agafii, Szampon aktywator wzrostu - saszetka zawierająca 100 ml produktu wystarczyła mi na dwa tygodnie codziennego stosowania. I wiecie co? Kiedyś kupię ponownie. 
  • Zrób sobie krem, Hydrolat z jagodliny Ylang Ylang - pisałam o nim w poprzednim poście, do którego serdecznie zapraszam - tutaj (klik). Kupię ponownie.
  • Eva, Krem pod oczy i na powieki - końcówkę zużyłam do rąk, bo bardziej potrzebowałam małej tubki do torebki. Pod oczy znalazłam już zastępcę. Nie kupię ponownie.
  • Marion, Olejek do włosów - wylądował w Ulubieńcach lata (klik). Bardzo go lubiłam i spisywał się bez zarzutów. Kiedyś zapewne kupię ponownie.
  • Yves Rocher, Sexy pulp - tusz do rzęs, który można dostać od producenta za darmo. O tym, jak się spisywał na moich długich i ciężkich do opanowania rzęsach możecie przeczytać tutaj (klik). Jego cena regularna jest zdecydowanie za wysoka na moją skromną kieszeń, nie kupię ponownie.
  • Rimmel, Glam eyes - zanim kupiłam nowy tusz, a po tym, jak Sexy Pulp zaczął się niemiłosiernie obsypywać, wygrzebałam z czeluści pudełka mój ulubiony tusz sprzed kilku miesięcy. Umalowałam się nim ledwo dwa razy i dobrze - był już po prostu stary. Wylądował z resztą w dennym pudełku. ;) Przeczytacie o nim tutaj. Raczej nie kupię ponownie.      






Uff, denko za nami, to teraz masa nowości! Postaram się streścić z nimi jak najszybciej. Na zdjęciu u samej góry widzimy kilka nowych półproduktów (nie mam zdjęć w przyzwoitej jakość przedstawiającego je osobno). W tym tygodniu ze ZSK zamówiłam:

  • Hydrolat z gorzkiej pomarańczy - uroczo pachnie!
  • Zieloną glinkę francuską - już zaliczyła swój debiut na włosach i na twarzy. Póki co wielki plus! 
  • Kwas hialuronowy 1% - bo bez niego żyć nie mogę
  • Naturalny olejek eteryczny z pomarańczy słodkiej - pachnie jak dojrzała mandarynka!

Resztę mogę Wam pokazać z instagramowych zdjątek. 


 
W ramach małej współpracy z firmą Pollena, produkującą ponadczasowe kosmetyki marki Biały Jeleń, dostałam:

  • Żel do higieny intymnej Probiotic (pełnowymiarowy)
  • Hipoalergiczny płyn micelarny  (50 ml)
  • Próbki: Szamponu do włosów z orzechem laskowym, żelu do mycia 3 w 1, hipoalergicznego kremu i balsamu do twarzy.
O tych produktach na pewno będziecie mogły jeszcze poczytać. Bardzo się cieszę z malutkiej buteleczki płynu, która bardzo ogranicza mój bagaż podczas cotygodniowej wizyty w domu. Główny punkt programu, czyli żel Probiotic, również jak dotychczas spisuje się fenomenalnie. :)





Na początku miesiąca poczyniłam małe zamówienie na stronie kosmetykizameryki.pl. Co przywędrowało do mnie w tej przesyłce?

  • I Heart Make Up - Go Palette! - prawdę mówiąc na zdjęciach wyglądała dużo lepiej. W rzeczywistości opakowanie wydaje się nieco odpustowe, a i zawartość mogłaby być lepszej jakości. Nie mniej jednak nie narzekam, stała się nieodłącznym elementem codziennego makijażu.
  • NYC - Tusz do rzęs - tym, co robi z moimi kapryśnymi rzęsami chwaliłam (żaliłam?) się na instagramie. Jak się chcę, to jest zabójczy. Ale przy codziennym, szybkim makijażu sprawia sporo kłopotów. ;)
  • NYC - Biała kredka do oczu - za dwa złote, deal życia. Wszechstronna, nie za twarda, ok!
  • Rimmel, konturówka do ust - w zasadzie jeszcze jej nie użyłam. Kolor okazał się nie do końca trafiony i jeszcze nie znalazłam jej miejsca na mojej twarzy. Muszę się przekonać. :3
  • Olay, krem pod oczy z korektorem - krycie to on ma praktycznie zerowe, ale za to bardzo ładnie służy jako baza pod cienie do powiek - w tej roli jest super! 
  • NYC, Odżywka do paznokci - do tej pory udało mi się użyć jej raz i bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła.



Na kosmetyki mineralne czaiłam się od wieków. W październiku wreszcie skusiłam się na produkty Annabelle Minerals i wiecie co... to był strzał w dziesiątkę i miłość od pierwszego użycia! Z produktów na zdjęciu tylko trzy należą do mnie, a są to:

  • Podkład matujący - 4 g, pełnowymiarowe opakownie - cudo nad cudami! 
  • Podkład rozświetlający i kryjący - próbki - rozświetlający stosuję jak tradycyjny rozświetlacz, a z kryjącym jeszcze nie miałam czasu na pełną zabawę. Był on dodany w gratisie, z czego się niezmiernie cieszę. :)




W październiku dopadły mnie promocje w SuperPharmie i Naturze. O ile SP to czysty rozsądek, o tyle Natura - kompulsywny odchył w zimny, straszny piątek poprzedzający beznadziejny weekend i jeszcze gorszy tydzień. Czuję się rozgrzeszona. :p

  • Biovax, Szampon do włosów suchych i zniszczonych - jako że maskę bardzo lubiłam, postanowiłam dać szansę jej koledze. Póki co się nie zawiodłam! SP
  • Kobo, Szminka Colour Trend - zachcianka w najczystszej postaci. Piękne wiśnio-bordo-coś! Chwaliłam się już na insta.. wspominałam, że to promocje się na mnie rzuciły? :< (niecałe 9 zł, Natura)
  • Pędzel do różu, w zasadzie do Natury poszłam po róż. Bo było -40%. Wyszłam z pędzlem. Tak już bywa. Dostałam też pędzle podróżne w gratisie, zobaczycie je niżej. 
  • Floslek, Żel pod oczy ze świetlikiem i rumiankiem - i oto właśnie wspomniany zamiennik dla zużytego wreszcie kremu Evy. Godny zamiennik, dobry zamiennik i... promocyjny zamiennik! 



No i wisienki na torcie, czyli nowe pędzelki! Te czarne są firlmy Lancrone i przywędrowały z odległego allegro. Po lewej są wspomniane graitisiki, które co prawda jakości są fatalnej, ale nie narzekam - spokojnie mogę je wrzucić to torby, gdy jadę do domu i nie szkoda mi ich na takie brudzące rzeczy, jak liner. Po prawej pokazywany pędzel z Natury - całkiem miękki i przyjemny. 

***

Uff, udało nam się jakość przebrnąć przez tego tasiemca - a przynajmniej mam nadzieje, że Wam się udało. Początkowo chciałam zaniechać pisania tego posta, właśnie ze względu na tragiczne zdjęcia. Ale potem stwierdziłam, że po pierwsze - uzbierało się tego naprawdę sporo, a po drugie - może Was coś zainteresuje z moich nowości i denek? 
Ponieważ teraz piszę dużo rzadziej, niż w poprzednich miesiącach - statystycznie rzecz ujmując, dwa razy rzadziej - chciałabym pisać o tym, co jak najbardziej Was interesuję. O którym z tych produktów poczytałybyście najchętniej? Chciałybyście zobaczyć kolorówkowe nowości w akcji, a może któryś kosmetyk do pielęgnacji bardziej Was zainteresował? Koniecznie dajcie znać w komentarzach! :)

Jak tam Wasze bilanse strat i zysków - czego było więcej, nowości, czy denek? :)

środa, 22 października 2014

102. Hydrolat z jagodliny ylang ylang. Małe lekarstwo na duże problemy!



Dobry wieczór! 

Dziś znowu jestem na szybko, znowu późno w nocy i znów z recenzją. Nie wiem, czy zauważyłyście, ale zawsze, gdy narzekam na brak czasu jedyne posty jakie się pojawiają, to właśnie recenzje. Je pisze się zdecydowanie najszybciej i chyba tylko opatrzność Boża sprawiła, że w tym ciężkim dla mnie czasie trafiło mi się mnóstwo fajnych kosmetyków do pokazania. :D

Tym razem chciałabym przedstawić Wam zawartość tej  niepozornej butelki. Nie dajcie się zwieść - takie skromne maleństwo ma ogromną moc! :) Mowa jak widać o hydrolacie o wdzięcznej nazwie ylang ylang. Brzmi magicznie, czyż nie? Nazwa tak strasznie wpadła mi w oko (a może ucho...?), że przy kompletowaniu wakacyjnego zamówienia na zsk od razu rzuciłam się do czytania informacji na jego temat. Wtedy produkt oznaczony był nalepką nowość, co tylko podsyciło moją ciekawość. Co na jego temat mówi producent?

INCI Canaga Odorata Flower Water (Ylang Water), Phenoxyethanol
Bezbarwny płyn o pH - 4.5 - 5.5.

Możliwy naturalny osad.
Zapach słodki kwiatowy, przypomina nieco jaśmin z delikatną korzenną nutą.

Destylat z jagodliny otrzymywany jest z kwiatów tropikalnego drzewa Cananga Odorata  zwanego także ylang-ylang. Woda z jagodliny ma właściwości relaksujące, rozluźniające i uspokajające. Dobrze pielęgnuje każdy rodzaj skóry i włosów, szczególnie jednak polecany jest dla skóry podrażnionej i szorstkiej. Działa tonizująco. Przywraca naturalne pH skóry. Hydrolat ten cechuje egzotyczny kwiatowy zapach.

Zalecane dozowanie - do 100%
Zawartość Phenoxyethanolu 0.5%


Źródło: zrobsobiekrem.pl




Buteleczka, jaką widzicie na zdjęciach, o pojemności 200 ml kosztuje 12,50. Swojego hydrolatu używam codziennie rano i wieczorem, a czasem i w trakcie dnia. Właśnie sięga dna, czyli dzielnie służył mi ponad dwa i pół miesiąca. :) Przemywam nim twarz za pomocą wacika, jak zwykłym tonikiem, a potem nakładam serum lub krem. Można także rozpylać go na twarz buteleczką z atomizerem i w tej roli dobrze powinien się spisać do scalania makijażu. Dlaczego tak bardzo się polubiliśmy?

Przede wszystkim, bardzo ładnie nawilża moja mieszaną cerę. Błyskawicznie się wchłania i nie pozostawia efektu ściągnięcia, jak niektóre drogeryjne toniki. Skóra po aplikacji jest miękka i gładka. Przy dłuższym stosowaniu wraz z innymi służącymi mi produktami zauważyłam rozjaśnienie skóry, niedoskonałości pojawiają się o wiele rzadziej i w mniejszej ilości. Na pewno jest to najlepszy tonik jaki stosowałam, a w dodatku - w 95,5 % naturalny! (0,5 % zajmuje niezbędny konserwant, w porównaniu do tego, co kupujemy w sklepach - bajka ;))

Stosowałam go także przy maseczce spirulinowej, o której dawno temu pisałam tutaj. Zdarzało mi się także zwilżać nim włosy przed olejowaniem, ale do tego akurat było mi go po prostu szkoda. ;) Hydrolat powinien spisać się znakomicie także przy innych maseczkach, na przykład z glinki, przy sporządzaniu własnych kremów i do całej masy innych przepisów. Zalecane dozowanie to okrągłe sto procent, spokojnie można więc używać go zamiast wody.




Przy okazji tego hydrolatu nie sposób nie wspomnieć o zapachu. To taki z serii jedni kochają, drudzy nienawidzą. Mnie bardzo się podoba, ale Luby uważa, że śmierdzi. Siostra czuje w nim stary dobry Amol, a mnie pachnie po prostu ylang ylangiem. :D Jest to taki roślinny, ale mało kwiatowy zapach. Czuć go na waciku, ale po aplikacji szybko ucieka z twarzy.

Podsumowując, gorąco polecam wszystkim mieszańcom. Hydrolat spisał się fantastycznie na mojej bardzo kapryśnej skórze i chociaż zamówiłam już inny to wiem, że na pewno do niego kiedyś wrócę. O tym, jakie dokładnie problemy stwarza mi moja cera (może Twoja jest podobna? Jeśli męczysz się z mieszanym typem skóry, zerknij koniecznie!) pisałam obszernie w poście o aktualnej pielęgnacji twarzy. Tam też omówiłam inne zbawienne produkty, także te widoczne na zdjęciu powyżej. Jeśli przegapiłyście tego posta, zapraszam serdecznie!

 (Zdjęcie przeniesie Cię do wpisu)


http://bubijum.blogspot.com/2014/10/98-moja-aktualna-pielegnacja-cery.html


A Wy, stosujecie hydrolaty w swoich codziennych rytuałach? A może sklepowe toniki zaspokajają Wasze potrzeby? :) Koniecznie dajcie znać pod spodem!

piątek, 17 października 2014

101. Ukochany, jedyny, cudowny! Biovax - Naturalne oleje, Intensywnie regenerująca maseczka






Dobry wieczór!

Dziś mam dla Was recenzję produktu, o którym wspominałam między wierszami nie raz. Ameryki nie odkryję i po raz kolejny będę się rozpływać nad produktem, który znają niemal wszyscy. Trudno! :D To moja absolutna miłość, perełka, skarb nad skarby! Zdradziłam go kilka razy na rzecz innych emolientowych masek, ale zawsze wracałam do niego z podkulonym ogonkiem. Nasz romans trwa już ponad rok i coś czuję, że mało co będzie w stanie nas rozłączyć! 

Biovaxy testowałam już niemal wszystkie. Zanim na rynku ukazał się bohater dzisiejszego posta, namiętnie używałam wersji z miodem do włosów suchych i zniszczonych. Zużyłam chyba trzy słoiczki. W międzyczasie przewinął się Biovax mleczny, do włosów wypadających, z keratyną i jedwabiem oraz próbki do włosów jasnych i ciemnych. Żaden z nich jednak nie zrobił na mnie takiego wrażenia, jak Naturalne oleje! Czym tak bardzo mnie rozkochał?
 



Produkt kupujemy w sześciennym kartoniku typowym dla marki L Biotica. W środku znajdziemy 250 ml słoiczek, foliowy czepek i próbkę olejowego serum. Moim skromnym zdaniem szata graficzna tego Biovaxa bije resztę na głowę, etykietka jest po prostu prześliczna. :)

Jeśli chodzi o sam słoiczek, to jest on naprawdę wytrzymały, a oryginalnie wieczko zabezpieczone jest dodatkową otoczką dającą pewność, że maska nie była wcześniej otwierana. Opakowanie jest bardzo szczelne, co jest dla mnie wyjątkowo ważne, jako że wszystkie moje kosmetyki codziennie tłuczą się po kosmetyczce. Nie mam możliwości postawienia swojego dobytku na półce w łazience, codziennie wszystko ze sobą tacham, toteż taka rzecz jak solidne opakowanie naprawdę mnie cieszy. Przynajmniej mam pewność, że nie stracę ani grama mojej miłości. :)




Maska ma nieco inną konsystencję, niż reszta Biovaxów. Bardziej przypomina olej kokosowy, są w niej takie grudki, które bardzo łatwo rozpuszczają się pod wpływem ciepła rąk. Dzięki temu jest gęsta, masłowata. Spokojnie można nałożyć ją na głowę i oddać się innemu zajęciu, bez obaw, że coś wypłynie spod czepka. :) Ponadto maska jest naprawdę bardzo wydajna - przy używaniu codziennie lub co dwa dni jeden słoiczek starcza mi na półtora do dwóch miesięcy. Na pokrycie moich dość długich włosów wystarcza mi ilość, jaką nabieram na dwa palce. W przypadku innych masek nieraz potrzebuję trzy - cztery razy tyle. Przed nałożeniem jej na włosy zawsze rozgrzewam ją w rękach. :)
 
Jak wspomniałam, maskę nakładam codziennie lub co dwa dni. Raz w tygodniu trzymam ją na włosach 10 - 15 minut, a w pozostałe dni spłukuję pod koniec prysznica, czyli po kilku minutach. Spisuje się naprawdę fenomenalnie!
 
 
 

A wszystko to dzięki tytułowym trzem olejom. Maska jest prawdziwą emolientową bombą i znakomicie radzi sobie z nawilżaniem i dociążaniem moich kapryśnych włosów. Oto, jakie dobroci zawiera w sobie ten uroczy słoiczek:

Aqua, Cetyl Alcohol, Glycerin, Cetearyl Alcohol, Ceteareth-20, Quaternium-87, Cetrimonium Chloride, Argania Spinosa Kernel Oil, Macadamia Integrifolia Seed Oil, Cocos Nucifera Oil, Betaine, Acetylated Lanolin, Lawsonia Inermis Leaf Extract, Parfum, Phenoxyethanol, Ethylhexylglycerin, Methylisothiazolinone, Sodium Benzoate, Potassium Sorbate, Citric Acid, Triethanolamine, Hexyl Salicylate
 
Wysoko w składzie widzimy glicerynę, która, jak już wspominałam wiele razy - nie każdemu odpowiada. Moje włosy akurat bardzo ją lubią, a w towarzystwie olei nie robi najmniejszego puchu. Dość wysoko mamy olej arganowy, zaraz za nim makadamię i olej koksowy. Zaraz za nimi widzimy pochodną gliceryny (Betaine) antystatyk i emolient (Acetylated Lanolin) i ekstrakt z henny. Maska jest bardzo treściwa i wiem, że wiele z Was najzwyczajniej w świecie obciąża. Jednak moje cienkie włosy naprawdę ją uwielbiają!

Już przy spłukiwaniu są niesamowicie miękkie, lejące i śliskie. Bez problemu mogę przeczesać je palcami, same się rozplątują. Po wyschnięciu efekt się utrzymuje - włosy są dociążone, gładkie i zdyscyplinowane. Maskę nakładam od karku w dół, aby uniknąć przyklapu. Nigdy nie nakładam jej na dłużej, niż 20 minut - właśnie dlatego, że po tym czasie włosy po prostu są totalnie bez życia. Optymalny czas dla niej pod czepkiem to 15 minut - przynajmniej u mnie! 



W całym włosomaniaczym życiu nie natknęłam się na produkt, który aż tak by mnie zachwycił! Maska jest szalenie wydajna, niesamowicie nawilża i wygładza włosy, do tego jest łatwo dostępna i nie wymaga godzinnego paradowaniu w czepku! :) Oprócz tego świadomość, że wspiera się polskiego producenta też jest budująca. Nigdy nie używałam klasycznego Vaxu, nie potrafię więc porównać naszego polskiego odpowiednika, ale wiem jedno - na trzecim słoiczku (i kilku saszetkach), który właśnie jest w użyciu na pewno się nie skończy! :)

Maskę możemy dostać w SuperPharmie (bardzo często na przecienie za 12 złoty) oraz w aptekach. Jej regularna cena to około 20 zł, ale warto polować na przeceny. W Biedronce dostępne były próbki za 2 złote, które starczały mi na trzy użycia. Nie wiem, czy nadal można je dostać, nie mniej jednak - jeśli jeszcze nie maiłyście okazji poznać się z tym małym cudotwórcą, to z całego serca polecam! :)

Używałyście, znacie? A może na Was nie zrobił aż takiego wrażenia? Koniecznie dajcie znać! :)

poniedziałek, 13 października 2014

100. Małe zmiany, wielkie podziękowania i podsumowanie kariery. :D






Witajcie Kochani! :)

Nadszedł ten sądny dzień, kiedy wreszcie zmobilizowałam się do napisania dla Was tego posta. Chciałam przygotować coś super, coś z fajerwerkami, wyszło jak zawsze. Mam nadzieję, że mimo wszystko uda mi się należycie zacelebrować pierwszą, tak ładną cyferkę tutaj. :)

Po pierwsze, chciałabym bardzo, bardzo mocno podziękować wszystkim osobom, które poświęcają swój czas na wpadanie tutaj i pozostawianie po sobie śladu! Gdyby nie Wasze zaangażowanie, zapewne nie dobiłabym do pięciu postów! Najchętniej wysłałabym Wam wszystkim z osobna po kilogramie czekoladek! :) To naprawdę fajne uczucie wiedzieć, że nie pisze się w eter i że jest te kilka osób, które dzielnie czytają niemal każdy publikowany przeze mnie post. Dziękuje Kochane! 

Na tym chyba skończę moje wylewne podziękowania, bo nie chcę, żeby tutaj jakimś zbędnym patosem zalatywało. Myślę, że każda z Was doskonale wie, jakie to uskrzydlające uczucie, mieć kilka (w porywach do kilkaset, czego nam wszystkim życzę :d) stałych bywalców. :)

Jak pewnie zauważyłyście, dzisiaj blog przeszedł mały remont. Z takim zamiarem nosiłam się już od wieków, a stwierdziłam, że nic nie zmobilizuje mnie tak do wejścia w drugą setkę, jak nowy wygląd. Wreszcie zrezygnowałam z szarego tła, co mnie niezmiernie cieszy, bo na dobre mogę porzucić koszmar mordowania się z przeźroczystością tła grafik w gimpie. :D Pojawił się nowy nagłówek, całość postarałam się doprowadzić do możliwie jak największego ładu i składu. Myślę, że jako tako udało mi się osiągnąć taki zdrowy minimalizm. Koniecznie dajcie znać, czy nie jest aż zbyt surowo i chłodno! 

Z okazji tej ładnej, okrąglutkiej liczby, postanowiłam Wam pokazać kilka postów, z których z pewnych przyczyn jestem najbardziej dumna, bo spośród wszystkich najbardziej przypadły Wam do gustu. Lub takie, przy których się najbardziej napracowałam, skutkiem czego mam do nich mały sentyment. ;) Posypie się też kilka jubileuszowych statystyk. 

Kliknięcie w zdjęcie przeniesie Cię do posta. 


http://bubijum.blogspot.com/2014/08/81-bedy-nie-tylko-poczatkujacych.html

 1. Błędy (nie tylko) początkujących Włosomaniaczek:

Post ten zdecydowanie pobił wszelkie rekordy na moim blogu! Nie tylko był przez Was najchętniej komentowany (wspólnie napisałyśmy pod nim aż 56 komentarzy), ale i najchętniej wyświetlany - 560 razy! Długo się do niego przymierzałam, dość długo też go pisałam, dodawałam w mękach wolnego internetu, ale jak widać, opłacało się. :) Jeśli jeszcze nie miałaś okazji przeczytać mojego subiektywnego spisu włosomaniaczych wtop, serdecznie zapraszam! :)


http://bubijum.blogspot.com/2014/08/83-mycie-wosow-odzywka-pytania-i.html
 

2. Mycie włosów odżywką - pytania i odpowiedzi.

To kolejny post, do którego przymierzałam się wiekami! Został drugim, najchętniej czytanym przez Was dotychczas postem. Starałam się w nim wyjaśnić swoje wątpliwości z przeszłości odnośnie tej, kontrowersyjnej poniekąd, metody oczyszczania włosów. Jeśli nadal macie jeszcze jakieś pytania, nie wiecie, czy mycie odżywką jest dla Was odpowiednie, albo jaki produkt powinien okazać się w tym celu najlepszy - czujcie się zaproszone! :)



http://bubijum.blogspot.com/2014/08/84-czytamy-skady-1-szampony-sciagawki.html?showComment=1413233641002&zx=db1cd4a20c305950


3. Czytamy składy! (1) Szampony + ściągawki

O tego posta z kolei prosiła mnie Natalia, o której też miałyście okazję u mnie przeczytać. ;) Może nie zanotował jakichś szalonych cyferek, ale fakt faktem, że poświęciłam mu bardzo dużo czasu. Bardzo mnie ucieszyło, że kilka osób skorzystało z moich graficznych ściąg do rozczytywania składu w sklepie! Jeśli macie ochotę pobrać je na swoje telefony, śmiało klikajcie w zdjęcie. Oczywiście seria Czytamy składy kiedyś doczeka się kontynuacji. A przynajmniej wciąż się próbuję do tego przekonać. Dajcie znać, o jakich produktach chciałybyście przeczytać w kolejnym poście! 


http://bubijum.blogspot.com/2014/08/76-jak-spozytkowac-kosmetyczne-buble.html


4. Jak spożytkować kosmetyczne buble? 

To kolejny post, na którego pomysł miałam niemal od początku przygody z blogowaniem. Wcielenie go w życie zajęło mi kilka ładnych miesięcy. Tak już ze mną często bywa. :D Mimo wszystko uważam, że taka zwłoka wyszła w tym wypadku na dobre. Jeśli macie pochowane po szafkach zalegające, niepotrzebne kosmetyki, koniecznie sprawdźcie, jak można znaleźć im inne zastosowania! Warto przeczytać nie tylko moje marne wypociny, ale i genialne pomysły dziewczyn w komentarzach! :) To zdjęcie odeśle Was do części II, bogatszej w patenty czytelniczek. :)


http://bubijum.blogspot.com/2014/07/63-od-czego-zaczac-poprodukty-dla.html


5. Od czego zacząć? Półprodukty dla początkujących.


To kolejny, dwutomowy wpis, z którego dumna jestem właśnie dlatego, że dość sporo czasu zajęło mi jego sklecenie. Półprodukty to bez wątpienia moje największe odkrycie i siedmiomilowy krok na drodze do świadomej pielęgnacji włosów i twarzy! Dzięki nim udało mi się jako tako okiełznać moje naczynka i bardzo problematyczną, mieszaną cerę. Jeśli macie ochotę na zabawę w małego chemika, ale nie do końca wiecie co i jak, serdecznie zapraszam! :)


http://bubijum.blogspot.com/2014/05/33-miesiac-olejowania-paznokci-olejek.html
 

  6. Miesiąc olejowania paznokci || Olejek DIY

Ten post z kolei najczęściej przenosi do mnie osóbki, które szukają rady u wujka Google. ;) Po wpisaniu w wyszukiwarkę hasła olejowanie paznokci trafiło do mnie ponad 20 osób, co uważam za całkiem niezły sukces, zważywszy na to,  ile popularniejszych blogerek o tym pisało i na to, że nie pozycjonuję swoich postów. Jeśli nie widziałyście, jakie efekty dało mi sumienne wcieranie olejków w moje biedne pazurki, gorąco zapraszam! 


Na szóstym poście skończymy. 6 to dzień moich urodzin i lubię myśleć, że ta liczba jest w jakiś sposób fajniejsza od innych. :D 

Na sam koniec chciałam Wam jeszcze powiedzieć, że do tej pory odwiedzono mnie 37 560 razy, razem napisałyśmy 2018 komentarzy, a w chwili publikowania setnego posta jest ze mną 153 obserwatorów! Bardzo się cieszę z każdej cyferki w przód, bo zdaję sobie sprawę, że to nie tylko zmieniające się na bloggerze statystyki, ale i żywi ludzie, którzy poświęcają tę chwilkę, żeby tu zajrzeć lub coś napisać. Jeszcze raz serdecznie dziękuję! 

A tak na sam, sam koniec nie mogę nie poświęcić osobnego zdania na podziękowania dla mojej kochanej Gumi! ♥ Tak, piszę tę sponsorowaną recenzję, że w sumie to fajna z Ciebie Aga i że dajesz mi niesamowicie dużo ciepła i sam fakt, że jeszcze nie wyrzuciłaś karty sim i nie uciekłaś z Polski, żeby się mnie pozbyć obliguje Cię do otrzymania pokojowego Nobla! :D Dziękuję Misia! ♥



Kraków czeka!

Do zobaczenia w 101 poście! :)

piątek, 10 października 2014

99. Receptury Babuszki Agafii - Jajeczna maska do włosów. Zostaniemy razem na dłużej?



Cześć! Mam nadzieję, że u Was pogoda jest tak samo piękna, jak w Krakowie. Świeci słonko, jest cieplutko, a z drzew lecą cudowne, kolorowe liście. Oby taka jesień trwała aż do zimy, bez zbędnych ciup, chlap i konieczności wyciągania z szafy kaloszy i parasoli!

Jak już zaczęliśmy bezpiecznym, pogodowym wstępem, możemy pomału przechodzić do konkretów. :D Dziś chciałam Wam przestawić maskę od Babuszki Agafii, która wpadła mi w ręce w sumie całkiem przez przypadek w sierpniu. Będąc na zakupach w mojej ulubionej drogerii, zaopatrzonej w całe mnóstwo cudownych produktów, rozglądałam się za czymś mocno proteinowym. Nie miałam upatrzonego konkretnego typu, po prostu chciałam znaleźć zastępcę dla zużytej Bingo Spa ze spiruliną i keratyna. W moje łapki wpadła ta oto maseczka, za którą zapłaciłam, jak widać, 16 złotych. Jak spisała się na moich proteinofobach?




Maseczka zamknięta jest w 300 mililitrowym, cieszącym oko opakowaniu. Etykietki są dość trwałe i nie rozmokły się pod prysznicem. Generalnie strasznie nie lubię, kiedy opakowanie traci estetyczne walory w trakcie użytkowania, nie dość, że brzydko wygląda na zdjęciach dla Was, to jeszcze mnie straszy podczas kąpieli. :D Na szczęście w tym przypadku wszystko pozostaje na swoim miejscu. Słoiczek zabezpieczony jest dodatkową zasłonką, co jest naprawdę bardzo przydatne ze względu na konsystencję maseczki. Jest ona bowiem naprawdę bardzo rzadka, niemal wodnista. Nakładając ją na palce niejednokrotnie zdarzyło mi się, że po prostu mi uciekła. Na moje rzadkie, ale długie włosy potrzebowałam naprawdę sporej ilości, abym mogła uznać je za dokładnie pokryte. Przez to produkt jest niezbyt wydajny. 

Maseczka ma charakterystyczny, delikatny zapach. Nie jest to taki zapach, jaki wyczuwamy w drogeryjnych kosmetykach typu Garnier czy Elseve. Zapach jest bardzo nienachalny, absolutnie nie chemiczny, osobiście nie wyczuwam go na włosach po zmyciu. Na pewno umila aplikację. 




Skład, jak w przypadku większości rosyjskich kosmetyków, rozpoczyna się sławetnym Aqua with influsions of... w razie problemów z odczytaniem, pozwolę wrzucić sobie treść z wizażu.

Aqua with infusions of: Hydrolyzed Egg Protein, Malt, Betula Alba Juice, enriched by extracts: Salvia Officinalis, Rubus Chamaemorus, Rhodiola Rosea, Cetrionium Chloride, Cetearyl Alcohol, Ceteareth-20, Guar Gum, cold pressed oils: Hippophae Rhamnoides, Cucurbita Pepo, Corylus Avellana Seed, Panthenol, White Beeswax, Tocopherol, Citric Acid, Parfum, Benzoic Acid, Sorbic Acid

Do tej pory zachodzę w głowę, ile protein może mieć ta maska. Teoretycznie są na drugim miejscu w składzie, ale to drugie miejsce zawdzięczają temu, że znajdują się w influsionach. Bardzo mnie zastanawia, czy protenowo protein jest więcej, niż np Cetearyl Alcohol czy zimnotłoczonych olei. Konsystencja maski sugeruje, że wody z ekstraktami musi być na prawdę dużo, jak jest naprawdę.. ciężko wyczuć. ;)




Jak już niejednokrotnie wspominałam, moje włosy nie lubią się z proteinami. Po maskach bogatych w te składniki są tępe, niemiłe w dotyku, matowe i sztywne. Z tego powodu proteinowe maski stosuję raz w tygodniu (przy codziennym myciu głowy) i zazwyczaj mieszam je z olejem lub z emolientową maską. Jak było w przypadku jajecznego cuda od Babuszki?


Ją także mieszałam, najczęściej z wielbionym Biovaxem z trzema olejami. Taki duet powodował, że moje włosy były bardzo miękkie, ale jednocześnie takie poproteinowe - trochę sztywne, trochę matowe, skłonne do puchu. Podobnie rzecz się miała po dodaniu kilku kropelek oleju. Natomiast maska nakładana sama to kolejny dowód na to, że protein w dużych dawkach powinnam unikać. Puch i miotła.




Zapewne do niej już nie wrócę, ale nie dlatego, że jest to zły produkt. Po prostu jest to kolejna proteinowa maska, która potwierdza regułę. Skoro tego typu kosmetyki nie robią szału na moich włosach i używam ich tylko po to, żeby zachować jako taką równowagę między emolientami a proteinami, nie widzę większego sensu w wydawaniu na nie zbyt wiele pieniędzy. Za połowę ceny tej odżywki mogłabym kupić dwie, albo nawet i trzy proteinowe produkty, które zadziałałyby na moich kaprychach dokładnie tak samo. 

Nie oznacza to jednak, że tej maski w ogóle nie polecam. Myślę, że to bardzo dobry produkt z wartościowym składem, więc jeśli tylko Wasze włosy lubią się z proteinami, to jak najbardziej zachęcam do spróbowania. Problemem niestety może okazać się jej dostępność, ale od czego mamy sklepy online. Już nawet taki toporny człowiek jak ja założył konto w banku i przepija swoje ostatnie pieniądze w internetowych drogeriach. Apropo, kolejni Nabyci i Zużyci będą obfitować w nowości! :>

Znacie, lubicie? A może jeszcze nie dotarły do Was żadne produkty ze Wschodu? Koniecznie dajcie znać, jakie bardziej emolientowe produkty z Rosji przypadły Wam do gustu! :)

P.S
A już jutro setny post! <tamtaram!> Od ładnych kilkunastu dni głowiłam się nad tym, co z tej okazji wymyślić. W końcu coś udało mi się zaplanować... mam nadzieję, że Wam się spodoba! :> 

A z okazji przekroczenia bardzo ładnej liczny 150 obserwatorów już od ponad tygodnia planuję dla Was tag 50 faktów o mnie, ale jakoś wybitnie nie mogę się do niego zabrać. :p 

Udanego weekendu!

wtorek, 7 października 2014

98. Moja aktualna pielęgnacja cery.





Hej! Dzisiaj mam dla Was chyba dość obszerny opis tego, co dzieje się na mojej twarzy ostatnimi czasy. Niektóre z tych produktów już mi się kończą, więc pomału będą zamieniane na nowe (choć niekoniecznie inne). Jako że taki zestaw spisywał się u mnie znakomicie, postanowiłam pokazać Wam, jak wygląda pielęgnacja mojej bardzo problematycznej cery od A do Z. :) Zapraszam!

Więc, na początek, jeszcze raz słów kilka o mojej cerze. Przede wszystkim jest ona bardzo, ale to bardzo mieszana. Idąc od góry - czoło (podobnie jak skóra głowy), do współki z częścią policzków koło nosa i pod oczami oraz brodą niesamowicie się przetłuszcza. Wydzielanie sebum w tych rejonach jest na prawdę szalone, trudno więc znaleźć jakikolwiek kosmetyk, czy to podkład, czy puder, który da sobie radę z takim smalczykiem. Z kolei nos (zwłaszcza skrzydełka i skóra zaraz przy nich) i usta mają tendencję do przesuszeń. Generalnie cała moja twarz w pewnych fazach cyklu menstruacyjnego robi się bardzo sucha - wtedy na dzień czy dwa ustępuje przetłuszczanie. Na moich policzkach gości permanentne zaczerwienienie, a moje powieki są tak płytko unaczynione, że widać na nich absolutnie każdą żyłkę. Do tego okazjonalnie pojawiające się wypryski i zaskórniki na nosie. Wcale się więc nie dziwię, że moja twarz przez osiemnaście długich lat mojego życia wiecznie wyglądała po prostu źle. Kosmetyki, które dobrze sprawowały się na jednych partiach, szkodziły drugim. Wreszcie metodą prób i błędów wypracowałam odpowiednią dla siebie pielęgnację. :) Dzielimy którąś z wymienionych cech? Może uda Ci się wyłapać z tego wszystkiego coś dla siebie. :)

Kosmetyków do pielęgnacji cery nie mam jakoś szalenie dużo, ale nie będę się też upierać, że w szafce mam tylko kilka. ;) Z żadnego jednak nie potrafię zrezygnować na dłuższą metę, bo od razu widzę, że odbija się to na stanie mojej cery. Bez dalszego przynudzania, zapraszam do zwiedzenia mojej kosmetycznej półki. :)



Codziennie rano wita mnie takie trio. Rano po przebudzeniu, jeszcze przed wklepaniem kremu, zawsze pryskam twarz wodą termalną. Dzięki czemu łatwiej mi wrócić do świata żywych (wstawianie mam wyjątkowo ciężkie :p), odświeżam się, a skóra przy okazji dostaje pierwszą dawkę nawilżenia. O konieczności nakładania kremu rano chyba nikogo nie muszę przekonywać. U mnie w tej roli występuję niezmiennie krem na noc od Babuszki Agafii . Stosuję go jak widać niezgodnie z przeznaczeniem, ale cóż na to poradzę, jak znakomicie nawilża, cera po wklepaniu go jest promienna i dobrze nadaje się pod makijaż? :) W okolice oczu ląduje krem pod oczy i na powieki Herbal Garden. Tak na prawdę jest to jedyny kosmetyk do twarzy, z którego mogłabym zrezygnować, bo nie działa jakoś wyjątkowo zbawiennie na moje worki. Nie mniej jednak ładnie nawilża i przygotowuje powieki na nałożenie korektora. Już się kończy, rozglądam się więc za zastępcom. ;)

O wodzie termalnej Uriage pisałam Wam już tutaj - KLIK. Jeśli nie macie pewności, czy stosowanie takiego czegoś w ogóle ma sens, przeczytajcie koniecznie. :)




Makijaż staram się zmyć od razu, gdy przestaje mi być potrzebny, czyli po powrocie do domu czy internatu. W tym celu najlepiej spisują się płyny micelarne, które przynajmniej na mojej twarzy radzą sobie zdecydowanie lepiej niż wszystkie toniki czy dwufazówki. Na zdjęciu widzimy starego, poczciwego micela Biedry, ale aktualnie korzystam z zachwalanego Garniera. Szczerze mówiąc, w działaniu nie dostrzegam większej różnicy. :) Podczas wieczornej kąpieli twarz myję mleczkiem oczyszczającym z Sylveco, tym samym usuwając z niej wszystko, co mogłoby się nagromadzić po użyciu micela. Czasem, kiedy pomalowane mam same rzęsy lub makijażu nie mam wcale, do oczyszczania używam tylko mleczka.

O tym, jak bardzo lubimy się z mleczkiem arnikowym od Sylveco pisałam Wam tutaj - CIACH. Jeśli szukacie delikatnego myjadła, albo bardzo odpowiada Wam OCM, ale nie macie czasu na tę metodę - gorąco polecam!




Po kąpieli do akcji wkracza kolejne nawilżeniowe trio - tym razem naturalne aż miło. :) Przed położeniem się spać twarz przecieram hydrolatem, teraz w użyciu jest wspaniała jagodlina ylang ylang. Działa o wiele lepiej, niż wszystkie toniki, jakie miały okazje zaprezentować się na mojej twarzy. Nawilża, koi, uspokaja i przygotowuje skórę na otrzymanie kolejnych porcji dobroci. Ostatnim już krokiem jest nałożenie na twarz kwasu hialuronowego zmieszanego z olejem. O takim serum po raz pierwszy przeczytałam u Kasi (blog Kasi - prawdziwa skarbnica!), spróbowałam u siebie i zakochałam się w jego nawilżającej mocy. :) Aktualnie używam oleju z pestek arbuza, a jego poprzednikami był olej słonecznikowy i olej z pestek moreli. Generalnie staram się wybierać lekkie, wodniste oleje (rycyna czy oliwa z oliwek z pewnością nie spisałyby się zbyt dobrze). Składniki mieszam na ręce i nakładam jak krem. Moja cera chłonie to w ciągu kilkunastu sekund i pozostaje przyjemnie miękka, nawilżona i zadowolona aż do białego rana. ;)

Półprodukty to dla mnie prawdziwe odkrycie i siedmiomilowy krok na drodze do pięknej cery! Chociaż we włosowej pielęgnacji nie zajmują tak ważnego miejsca, w przypadku cery nie potrafiłabym się już bez nich obyć. O tym, jakie półprodukty warto zamówić na początek pisałam Wam TUTAJ i TUTAJ. :)




Do mojej codziennej pielęgnacji dołączają jeszcze tylko dwa rytuały, które staram się wykonywać przynajmniej raz w tygodniu. Jednym z nich jest seans z oczyszczającą pastą Ziaja - Liście Manuka, która pełni u mnie zarówno funkcję peelingu, jak i tytułowego oczyszczacza. Doskonale radzi sobie z zaskórnikami z nosa, a lekki masaż całej twarzy powoduje delikatne złuszczanie naskórka. Po zabiegu cera jest promienna, jaśniejsza i bardzo miękka! Drugi rytuał nie będzie żadną niespodzianka, bo już kilkakrotnie o nim wspominałam. Maseczka ze spiruliny naprawdę działa cuda! Algi zwilżam hydrolatem lub wodą termalną, czasami dorzucam do nich kilka kropelek kwasu hialuronowego (jeśli akurat trafię na pustynia day). 

A o mojej miłości do spiruliny pisałam już tutaj - KLIK. Jest śmiesznie tania, a naprawdę działa cuda!




Jak wygląda Wasza pielęgnacja twarzy? Bez jakich produktów nie potraficie się obejść? A może używamy tych samych kosmetyków? Koniecznie dajcie znać, co sprawdza się na Waszych buziach! :)


P.S
Biorę udział w akcji Mix of Tests. Kliknięcie w banner przeniesie Cię do posta dotyczącego akcji. :)
http://mymixoflife.blogspot.com/p/mix-of-tests.html
 

Linkin