Cześć! Dziś mam dla Was już kolejną, dziesiątą włosową aktualizację! Ale ten czas leci. ;) Tym razem oprócz opowiedzenia o tym, jak moje włosy przeżyły listopad, zaspoiluję Wam też troszkę post, który planuję na przyszły tydzień, po wizycie u fryzjera. :) W planach mam pokazanie Wam większości zdjęć, jakie udało mi się zrobić moim włosom na przestrzeni ostatniego roku. Dziś zajmijmy się stanem moich marudek w minionym miesiącu. ;)
(1) Październik || (2) Listopad |
Znów trafiło się tak, że na zdjęciach do aktualizacji włosy wyglądają jak u dwóch różnych osób. Cóż, taki ich urok. :D W październikowym zdjęciu włosy były świeżo po rozpuszczeniu zawijasa, a na dodatek padało na nie dzikie światło, stąd ten ciężki do zidentyfikowania kolor. Zdjęcie z listopada o dziwo jest bardzo bliskie pokazania ich naturalnego odcienia, takiego, jaki widzę codziennie w lustrze. Do tego włosy cały dzień nosiłam rozpuszczone, więc nie miały szans się pokręcić. Tylko najkrótsza warstwa cieniowania coś tam nieśmiało próbuje się wypuścić przed szereg. Myłam je w dniu wykonania tego zdjęcia standardowym zestawem listopadowym. Dostały też olej na piętnaście minut przed kąpielą.
Tak jakoś wyszło, że w listopadzie wymieniłam cały pielęgnacyjny arsenał, bo po prostu wszystko z października sięgnęło już dna. Jako że miniony miesiąc był wyjątkowo ascetyczny dla mojego portfela, padło na same bardzo tanie produkty. Wszystkie pozytywnie mnie zaskoczyły i dzięki nim niemal każdy listopadowy dzień należał do dobrych włosowych dni! :) W listopadzie używałam:
- Isana - Szampon do włosów z 5% mocznika - zawiera SLSy, ale ponadto wspomniany mocznik pantenol. Mojej skórze głowy chyba brakowało mocniejszego oczyszczenia, odkąd go używam moje włosy zaczęły wreszcie żyć!
- Kallos Color - maska do włosów farbowanych - ulubieniec z wakacji, do którego powróciłam ze względu na promocyjną cenę (8 złoty za litr cudownej maski, czego chcieć więcej?) Pisałam o nim już tutaj
- Kallos Keratin - maska do włosów - proteinowa odżywka też się skończyła, więc razem z siostrą skusiłyśmy się na tego osławionego brata naszego ulubionego Colora.
- Wellness and Beauty - olejek do kąpieli o zapachu wanilii - pojawił się u mnie w zastępstwie za olejek arganowy, którego używałam cały październik (czy zdziałał cuda? Odpowiedź - tutaj). Cudnie pachnie i naprawdę fajnie dogaduje się z moimi włosami!
- Joanna - Odżywka z olejkiem arganowym - która bardzo wysoko w składzie ma silikon, więc stosuję ją codziennie, ale już po spłukaniu Kallosa Color, celem zabezpieczenia włosów. Spisuje się naprawdę fajnie!
- Garnier Goodbye Damage - serum na zniszczone końcówki - skończył się mój stary oblepiacz z Mariona, więc w ruch poszedł opatrunek na końcówki z Garniera. Ma 50 ml, 15 oddałam już Natalii, a jego nadal jest całe multum! Zużyję go pewnie za rok. :D
Tak jak i we wrześniu i październiku, i tym razem olejowałam włosy niemal codziennie. Zdarzało mi się odpuścić raz czy dwa w tygodniu, ale koniec końców i tak w listopadzie zaliczyły grubo ponad 20 seansów z olejem. :) Czynność ta weszła mi już w nawyk i nawet jeśli nie mam czasu, to i tak nakładam olej choćby i na te pięć minut. Myślę, że to właśnie dzięki temu moje pasma nie mają się tak źle, choć ostatnim razem nożyczki widziały w czerwcu, czyli niecałe pół roku temu!
Jeśli chodzi o przyrost, to tym razem dostałam to, na co zasłużyłam, czyli prawie nic. :P W tym miesiącu nie stosowałam absolutnie żadnej wcierki. Nie znalazłam też czasu dla metody inwersji, którą obiecałam sobie wprowadzić do listopadowej pielęgnacji. Dziś miarka pokazała 67,5 cm, co daje 5 mm przyrostu w ciągu 30 dni.
Mimo wszystko, tak jak wspominałam już kilkukrotnie i tak jak głosi tytuł posta, za pięć dni nadchodzi data X, czyli umówiona wizyta u fryzjera. Ostatni raz we włosowym przybytku byłam równo rok temu - także na początku grudnia. Od tamtego czasu włosy obcinałam wyłącznie sama i cieszę się, że udało mi się jako tako zachować normalny kształt fryzury (jasne że mistrzowskie cieniowanie to to nie jest, ale widywało się gorsze przypadki. :D) Chciałabym podciąć ~5 cm, ogarnąć cieniowanie i pasma przy twarzy, które są za długie, za grube i nie układają się za dobrze. Chodziły za mną myśli o drastycznym cięciu i pozbyciu się jakiejś połowy włosów, ale... chyba jednak za bardzo je lubię! ;) A teraz obiecany spoiler, czyli...
... czyli porównanie tego, jak moja czupryna wyglądała rok temu, a jak wygląda dziś! W 12 miesięcy udało mi się uhodować naprawdę sporo zadbanych włosów i nieskromnie mówiąc, jestem z nich dumna. :) Nie są to włosy, które kogokolwiek zachwycają, gdybyście minęły mnie na ulicy, na pewno nie zwróciłybyście na nie większej uwagi. Jedyna osoba, której zdarza się powiedzieć coś miłego na ich temat to mój Luby, ale on po prostu jest cwany i wie, czym mnie udobruchać. :D Pogodziłam się z tym, że nigdy nie będę miała burzy fal, o jakiej od zawsze marzyłam i zaakceptowałam to co mam. I strasznie się cieszę, że udało mi się z nimi dojść do ładu! Patrząc na te zdjęcia wiem, że *dwa lata włosomaniactwa nie poszły w las! :) Więcej zdjęć z minionego roku i efekt wizyty u fryzjera zobaczycie w przyszłym tygodniu. :)
*wiem, że zdjęcia są sprzed roku, a ja mówię o dwóch latach, ale po prostu to są najwcześniejsze zdjęcia, do których mogę się odnosić. Na początku przygody ze świadomą pielęgnacją, czyli pod koniec 2012 roku nie myślałam o tym, że uwiecznianie włosów ma jakikolwiek sens. ;)
Jak Wasze włosy miewały się w minionym miesiącu? Mam nadzieję, że o wiele lepiej, niż pogoda za oknem - bo ta ostatnio mocno daje w kość!
Miłego tygodnia!♥