poniedziałek, 14 listopada 2016

Maybelline Fit Me - Podkład i korektor. || Cudo zza oceanu?





Kto śledzi zagranicznego youtube'a, ten na pewno słyszał o serii Fit Me Maybelline. Zwłaszcza korektor zachwalany jest przez m.in Jasmine Hand, Jaclyn Hill czy KathleenLights. Przez te wszystkie lata jednak na próżno można było ich szukać w polskich drogeriach...

Aż w końcu nastał ten dzień, kiedy korektory, podkłady i pudry tej marki dumnie stanęły na specjalnych szafeczkach w Rossmannie, opatrzone złowieszczym napisem "Edycja limitowana". A było to tuż przed sławetnymi wyprzedażami, musicie więc sobie wyobrazić, jak bardzo skoczyło mi ciśnienie na ich widok. Nietrudno się domyślić, że podczas przeceny -49% bez większego zastanowienia wrzuciłam je do koszyka, płacąc za oba produkty nieco ponad 60 złotych. 






Wybór kolorów był już mocno ubogi, zdecydowałam się więc na zestaw w średnim odcieniu. Co prawda zarówno korektor jak i podkład jest dla mnie dużo za ciemny, stwierdziłam jednak, że zawsze mogę je rozjaśnić mixerem z Nyxa. Na ręku widzicie porównanie do dwóch popularnych kolorów łatwiej dostępnych marek - podkładu Bourjois Healthy Mix nr 51 oraz korektora Loreal True Match nr 01. 

Kolorystyka Maybelline jest bardzo trafiona - to taki naturalnie wyglądający, opalony odcień beżu, niewpadający zbyt mocno ani w żółte, ani w różowe tony. Po dodaniu białego mixera otrzymuję idealnie dobrany odcień, który bardzo ładnie stapia się z moją cerą. 






Podkład jak i korektor na twarzy prezentują się naprawdę bardzo ładnie. Na mojej suchej cerze są bardzo komfortowe, dają uczucie nawilżenia, skóra wygląda promieniście. Podkład nie jest ani matujący ani wyjątkowo rozświetlający, po chwili minimalnie zastyga, ale nie daje uczucia ściągnięcia na twarzy. Jego trwałość także jest bardzo dobra - spokojnie wytrzymuje bez większego szwanku do wieczora. Trzeba jednak podkreślić, że tak reagować na niego będą osoby z cerą suchą i normalną - doszły mnie słuchy, że na mieszanej cerze waży się i zjeżdża po paru godzinach. 

Z tej dwójki zdecydowanie bardziej wolę podkład - on naprawdę jest godny uwagi, ale na pewno nie dla osób z dużymi problemami skórnymi. Ma średnie krycie, jest to taki typowy podkład na co dzień - nie przesusza, ładnie wygląda, wyrównuje koloryt, ale poważnych przebarwień nie przykryje. Korektor za to dla mnie jest nieco za mało kryjący - nie zawsze daje sobie radę z moimi zasinieniami, po prostu miewałam lepsze egzemplarze. 

Koniec końców, nie wydaję mi się, żeby był to aż taki hit, na jaki się nastawiałam. Może znów jest to kwestia tego, iż po prostu amerykańska wersja jest lepsza? Tak jest np. z podkładem Loreal True Match, zresztą wiele razy spotkałam się w sieci z porównaniami dokładnie tego samego kosmetyku zakupionego na rynku wschodnim i zachodnim - różnice są kolosalne. Może i w tym przypadku tak jest, a może po prostu miałam nadzieję na dużo więcej, niż mogłam otrzymać od drogeryjnego podkładu i korektora. ;) 





Muszę wspomnieć jeszcze o jednej rzeczy... Podczas promocji za zestaw zapłaciłam niewiele ponad 60 zł. Cena regularna podkładu wtedy (początek października) wynosiła około 65 złotych, korektor ok. 62 złote. Jakież było moje zdziwienie, gdy dziś zobaczyłam dokładnie te same produkty w cenach regularnych 22 i 17 złotych. Rossmannie, nieładnie! 

Nie zmienia to jednak faktu, że z obu tych produktów chętnie korzystam na co dzień i dobrze mi się sprawują. Używam ich zamiennie z Healthy Mixem oraz duetem od Dax, o którym pisałam niedawno tutaj - klik. Seria Fit Me jest więc naprawdę godną uwagi drogeryjną propozycją dla cer suchych i normalnych, ale... no właśnie, na mannę w buteleczce nie liczmy. 

A Wy, próbowaliście tej osławionej serii Maybelline? Koniecznie dajcie znać, jakie macie wrażenia! 

wtorek, 8 listopada 2016

Trafiłam na podróbkę theBalm w znanej drogerii internetowej?!



Długo zastanawiałam się, czy publikować ten wpis. Nie chcę nikogo oczerniać, a tym bardziej publikować niepotwierdzonych informacji. Doszłam w końcu do wniosku, że... po to przecież założyłam bloga. Aby dzielić się doświadczeniami, wiedzą i wrażeniami na temat kosmetyków. A wrażeń w tym przypadku to ja miałam naprawdę mnóstwo. 





To był kolejny taki sam dzień w beznadziejnie nudnej pracy, w której płacili mi głownie za przeglądanie facebooka. Wtem nagle dostaję wiadomość od koleżanki (która zresztą właśnie wystartowała z blogowaniem i potrzebuje Waszego wsparcia! Pomożecie? :) -> klik): "Hej, Aga, na ekobiecej jest przecena na theBalm!". No padłam. Dalszych zachęt już nie potrzebowałam. Tak się akurat składało, że od długich miesięcy chorowałam na przepiękną paletę Meet Matt(e) Trimony. To idealne połączenie ciepłych, bazowych brązów z ciekawymi akcentami, idealna do makijaży ślubnych i okazjonalnych. Moje małe chciejstwo i miłość od pierwszego wejrzenia. 

Nietrudno więc przewidzieć co było dalej. Jak tylko wparowałam do domu natychmiast wrzuciłam ją do koszyka, opłaciłam i od razu tuptałam ze zniecierpliwieniem nóżkami chcąc mieć ją już teraz i natychmiast. Moje małe rozczarowanie przyszło do mnie po trzech dniach. 





Wizualnie paletce absolutnie nic nie brakowało. Była niebieściutka, równiutka i pachnącą nowością, z portretem czarującego mężczyzny na przedzie. Jej zawartość pozostawiała jednakowoż wiele do życzenia... Większość cieni była po prostu skamieniała. Nabierając produkt pędzlem nie zostawało na nim praktycznie nic, nawet przy aplikacji palcem niewiele koloru przenosiło się na powiekę. Cienie, które nie były aż tak twarde również odbiegały od jakości, do której przyzwyczaiło nas theBalm. Były suche, słabo napigmentowane, a po blendowaniu łączyły się w jedną wielką miazgę bez określonego koloru. 

Pomyślałam - dobra. Może po prostu poleciałam na Matta na opakowaniu a nie cienie same w sobie i po prostu ta paletka taka jest. Oglądnęłam wtedy chyba wszystkie (!) tutoriale na youtubie z użyciem tej paletki. Po czesku, niemiecku, hiszpańsku, angielsku i w innych językach, których nawet nie potrafiłam nazwać. Słuchałam, jak pięknie aplikują się na powićki, że są muy buena, sehr gut i the best. Nikt, absolutnie nikt na tym świecie nawet nie bąknął o tym, żeby ta paleta w jakikolwiek sposób odstawała jakością od innych produktów amerykańskiej marki. Mało tego - moja paleta miała oznaczenia seryjne, które nie pasowały do systemu, wedle którego teoretycznie theBalm znakuje swoje produkty. Pasowały za to do tych, które znalazłam w feedbackach na alieExpress.



Moja paletka -> Paletka z alie -> Teoretyczne oznaczenia theBalm. (Można powiększyć) Potem okazało się jednak, że dziewczyny z wizażowych grup na fb które kupowały w Douglasie również mają oznaczenia niepasujące do ukazanego schematu, więc najwidoczniej nie można na nim polegać w 100%.

Wtedy też postanowiłam wziąć sprawę w swoje ręce. Napisałam maila do drogerii, w której ją zamówiłam. Mail poszedł także bezpośrednio do producenta a także do amerykańskiego i polskiego fanpage marki na facebooku. Zgadnijcie, kto jako jedyny nie odpisał - tak, polski profil na fb. :D 

Chciałabym uniknąć tutaj przytaczania długiej konwersacji z drogerią. Stanęło jednak na tym, że po przesłaniu zdjęć i filmu dostałam adres na który paletę mogłam w ramach reklamacji odesłać. Z odległej Ameryki przyszła mi za to wiadomość mówiąca, iż ekobieca nie jest oficjalnym dystrybutorem theBalm, więc producent nie może potwierdzić ani zanegować oryginalności etj palety. Na wynik reklamacji czekałam miesiąc. Odpowiedź była iście lakoniczna - "Dystrybutor u którego się zaopatrujemy uznał reklamację ale nie podał jej przyczyny. Prosimy o numer konta bankowego". 





Gorsza partia czy faktycznie podróbka? Nie wiem i pewnie już się nie dowiem, wiem za to, że na theBalm internetowo pewnie już się nie skuszę. Wolałabym dołożyć te 30 złotych więcej i kupić ją w Douglasie. Nie chcę jednak do niczego zniechęcać czy przestrzegać. Wiem, że jest grono osób, które kupiło tę paletkę w tej czy innej drogerii online i absolutnie nie narzeka na jej jakość.

Koniecznie dajcie znać, czy i Wam przytrafiła się kiedyś podobna sytuacja podczas zakupów online! 


sobota, 5 listopada 2016

Cashmere - Fluid z bazą i korektor rozświetlający - duet idealny?




Już jakiś czas temu pokazywałam Wam zestawienie tanich podkładów, które miałam okazje przetestować - klik. Pokazałam Wam wtedy jednego z bohaterów dzisiejszego wpisu, ale nie wyraziłam o nim żadnej konkretnej opinii. Produkt jednak tak mnie zaintrygował, że z powodzeniem używałam go przez całe lato, co zresztą widać po buteleczce. :) 

Świadczyć to może tylko o jednym - naprawdę go polubiłam. Mimo całkiem pokaźnej kolekcji naprawdę dobrych podkładów jaką posiadam - Revlon Colorstay i Nearly Naked, Estee Lauder Double Wear, Bourjois Healthy Mix, Inglot HD i sporoo innych - to właśnie po ten niepozorny fluid od Daxa wciąż sięgam bardzo chętnie. Dlaczego? 

Podkład ma bardzo przyjemną, gęstą  konsystencję, ale jednocześnie pięknie stapia się z cerą. To rzadkość wśród takiej formuły. Pod palcami wydaje się bardzo podobny do Inglota HD - silikonowy, śliski, treściwy - jednak na skórze wygląda o wiele lżej. Łączy się z nią tak, że pozostaje niemal niezauważalny. Ostatnio lokatorka o suchej cerze szukała podkładu dla siebie - wystawiłam jej na szafkę praktycznie wszystkie, jakie posiadam i zgadnijcie, który najbardziej przypadł jej do gustu po długich testach. Nasz Dax i Healthy Mix. :) Właśnie ten kultowy podkład z Bourjois jest dobrym porównaniem dla Cashmere jeśli chodzi o efekt na skórze - delikatna, rozświetlona, bez efektu maski, przy czym Cashmere jest gęstszy, ciut bardziej kryjący. 






Niestety mój odcień, czyli 02 Nude już dawno przestał mi pasować, więc obecnie na co dzień ratuję się Mixerem w białym odcieniu z Nyxa. 

Niedawno przyszła do mnie pokaźna paczuszka z innymi produktami Dax. Wśród nich znalazłam drugiego bohatera dzisiejszego wpisu - korektor rozświetlający. Podeszłam do niego z dużą rezerwą. Spodziewałam się słabego krycia i tandetnych drobinek. Jakież było moje zaskoczenie, gdy nałożyłam go na twarz! Okazało się, że korektor - podobnie jak podkład - ma dość gęstą konsystencję jak na tego typu produkty, ładny, neutralny odcień i całkiem solidne krycie. Bez problemu podołał moim workom pod oczami i zaczerwieniu na policzkach. Co ważniejsze - nie powłaził w linie mimiczne i nie przesuszył cienkiej skóry pod oczami. Porównałabym go do korektora w tubce ze Smashboxa, którego także bardzo lubię. :)





Na zdjęciu mamy podkład zmieszany z mixerem oraz korektor, całość utrwalona pudrem RCMA. 

Kolejną zaletą naszych niepozornych produktów jest ich trwałość. Na mojej suchej (czyli niezbyt wymagającej pod tym względem) skórze spokojnie wytrzymują do wieczora. Ani podkład ani korektor nie zmienia koloru w ciągu dnia, a inne produkty do makijażu twarzy przyjemnie się po nich rozprowadzają. 

Komu polecam? Podkład polubią osoby z cerą podobną do mojej - suchą, odwodnioną, wrażliwą. To bardzo przyjemny fluid na dzień, który nie przesuszy cery, ładnie ją ujednolici i rozświetli. Nie polubią się z nim za to cery tłuste, będzie dla nich zbyt mokry. Korektor za to powinien sprawdzić się naprawdę wielu osobom. Z pewnością nie zakryje mocnych, ciemnych przebarwień pod oczami, ale spokojnie da sobie radę z rozjaśnieniem centralnej partii twarzy, co daje nam bardzo ładny element konturowania na mokro. :) Jak widać u mnie poradził sobie z niewielkimi workami, więc dla osób niemających z nimi większych problemów też powinien być w sam raz! :)




Wykończony makijaż z pomadką, którą mogliście podpatrzyć w poprzednim wpisie. :) 

Odkrywanie takich niepozornych perełek sprawia mi olbrzymią frajdę, a Wam? :) Znacie inne produkty, które zaskakują jakością, choć w drogerii zupełnie nie zwracają na siebie uwagi? 

Pozdrawiam i lecę na targi! <3 Mam nadzieję, że w tym roku podczas LNE trafię na kilka ładnych perełek. :)

czwartek, 3 listopada 2016

TOP 3: Matowe pomadki na sezon jesienno-zimowy!



Hej! :) Dziś przygotowałam dla Was przyjemne zestawienie kolorków, które najczęściej goszczą na moich ustach w ostatnim czasie. Większości z nas jesień kojarzy się z mocnymi, burgonowo-bordowymi ustami.. u mnie jednak nie znajdziecie aż tak mocnych kolorów. Co prawda jeden dość mocno wpada w fiolet, ale mimo wszystko nie jest aż tak intensywny, jak sugerowałyby tegoroczne trendy. Jeśli więc nawet w sweterkowym okresie nie lubicie szaleć z ustami, ale szukacie dla siebie czegoś ładnego - zapraszam! :) 





Moim ulubionym wykończeniem pomadki jest zdecydowanie mat. Kremowe szminki i błyszczyki znikają z moich ust w tempie ekspresowym, toteż na co dzień sięgam wyłącznie po zastygające formuły. Mam ich kilka, jednak te przedstawione powyżej sprawdzają się najlepiej zarówno na co dzień, jak i od święta. :) 

Matowe pomadki, chcąc niechcąc, podkreślą nam wszystkie suche skórki na jakie tylko natrafią. Niektóre z nich są wybitnie wysuszające (Golden Rose, tak piękne, tak suche! :<) inne po prostu nie nawilżają, ale nie wpływają negatywnie na stan ust. Do tej drugiej grupy śmiało zaliczam moją trójkę ulubieńców. :) 



Bourjois - Rouge Edition Velvet 07 Nudist






Z nazwy jest to nudziak, w praktyce to taka rozbielona malinka z beżowym podtonem. Piękny i niesamowicie twarzowy kolor, który pasuje niemal każdemu! Kocham ją miłością wielką od lat przeszło dwóch i mimo ogromnego wyboru matowych pomadek na rynku, Rouge Edition Velvet wciąż jest moją ulubioną formułą. Zastyga w pełni po około dwóch minutach, ale zupełnie nie wysusza ust. Pozostawia satynową warstewkę na skórze. Dobrze się nosi, nie jest może najtrwalszym produktem świata, ale bardzo ładnie się zjada i da się ją aplikować ponownie. Kolor 02 maltretuję latem, 07 to mój faworyt na zimniejsze miesiące. Kto jeszcze ich nie spróbował - niech pisze do Mikołaja! 




Nyx - Lip Lingerie 08 Bedtime Flirt






No i tutaj mamy już nudziaka jak się patrzy. :) Jest delikatnie jaśniejszy od mojego naturalnego koloru ust, ale mimo to nie wygląda trupio. Ładnie kryje po jednym pociągnięciu aplikatora, zastyga za to zdecydowanie szybciej niż REV. Po całym dniu może dawać delikatne uczucie ściągnięcia, w moim odczuciu nie jest to jednak aż tak niekomfortowe przesuszanie, z jakim spotkałam się ze strony płynnych pomadek Golden Rose. 

Odcień 08 to beż z nutą pomarańczy i jasnego brązu, lekko rozbielony. Pięknie wygląda na ciepłych i neutralnych typach urody, uroczo prezentuje się w zestawieniu z ciepłym różem na policzkach. To taki kolor, który pasować będzie do każdego makijażu. Jest bardzo bezpieczny np przy mocnym smoky. :) 




Inglot HD 15






Mamy nasz najżywszy kolor. Na zdjęciach wyszedł nieco jaśniej niż wygląda w rzeczywistości. To bardzo trudny do opisania kolor, który łączy w sobie trochę fioletu, maliny i niebieskich podtonów. Jest zdecydowanie najchłodniejszy spośród prezentowanej trójki. Sama nie mogłam przekonać się do takiego koloru na mojej ciepłej karnacji, okazało się jednak, że czuję się w nim całkiem dobrze. :) Pięknie będzie się prezentował na brunetkach z jasną karnacją, a także dla blondynek jako główny akcent w makijażu. :)

Formuła Inglotowskich pomadek jest bardzo przyjemna w noszeniu - zastygają dość szybko, ale nie aż tak szybko jak Nyx. Są dość trwałe (znów ciut mniej niż Nyx i REV), choć dają na ustach uczucie leciutkiego klejenia się. Pomadki pachną gumą balonową i mają najbardziej płynną konsystencję. 



Koniecznie dajcie znać, która z pomadek najbardziej przypadła Wam do gustu! :) Podzielcie się też Waszymi jesiennymi ulubieńcami - sama mam chcicę na kolorek podobny do Inglota, ale wpadający bardziej w bordo niż fiolet. Możecie coś polecić? :) 

Ściskam!



Linkin