wtorek, 21 czerwca 2016

Oda do Cocoa Blend || Propozycja dwóch makijaży!



Czasami mam tak, że do wymarzonego przedmiotu podchodzę jak pies do jeża. Zwłaszcza wtedy, kiedy nie jest to tania uciecha. Wiem, że bardzo czegoś chcę, że będę zadowolona, że ów cudo będzie mi towarzyszyć dniem i nocą, ale mimo to nie mogę się zdecydować. Sprawdzam, przymierzam czy oglądam daną rzecz po 10 razy, choć i tak doskonale wiem, że w końcu to kupię. Tylko jakoś tak lubię się droczyć sama ze sobą. 


Właśnie tak było z CUDOWNĄ (!) paletką od Zoevy, która śniła mi się od lat. Dosłownie. Kiedy pierwszy raz zobaczyłam ją w którymś filmiku Maxi po prostu wiedziałam że będzie moja. Potrzebowałam tylko do tego porządnego bodźca, a był nim.. komunikat o podniesieniu cen kosmetyków niemieckiej firmy. I tak oto popędziłam do Pigmentu w ostatni dzień, którym można ją było dostać za 77, a nie za 89 zł. Jest różnica, prawda? :D 







O jakości i pigmentacji tych cieni powiedziano już wszystko. Swatchy też zrobiono pięć milionów, a jako że sama nie jestem w nich mistrzynią, postanowiłam je sobie odpuścić. Jeśli jednak wciąż macie wątpliwości, czy ta paletka jest dla Was, pokrótce opiszę Wam każdy kolor, a poniżej pokażę dwie propozycje makijażu wykonanych tylko tym cudem! :) 

Jedziemy od górnego rzędu:


  • Bitter Start - piękny, jaśniutki, bardzo mocno napigmentowany, raczej neutralny beż. Idealny do czyszczenia granic makijażu, rozjaśniania łuku brwiowego czy wewnętrznego kącika. 

  • Sweeter End -  delikatnie napigmentowany, lekko fioletowy perłowy cień w chłodnej tonacji. Subtelny, ale niezmiernie uroczy!

  • Warm Notes - mogłabym napisać cały post tylko o tym cieniu. Serio. Jest PRZEPIĘKNY i warto kupić tę paletę choćby tylko dla niego. To taka żurawinowa wiśnia opalizująca na miedź, która cudownie podbija niebieską tęczówkę. Pięknie harmonizuje też z zieloną czy piwną. Nałożony na białą bazę jest bardziej bordowy, na kremową - bardziej brunatny. Cień, którym mogłabym malować wszystkich i codziennie i który wciąż by mi się nie znudził! <3 

  • Subtle Blend - ciepły brąz ze złotymi drobinkami. Także piękny odcień! Wystarczy nałożyć go na całą powiekę i robi swoje. :) 

  • Beaen Are White - bardzo ciemny, szarobrunatny, zimny odcień. Idealny do akcentowania zewnętrznego kącika czy linii rzęs

  • Pure Ganache - kolejny mój ukochany kolor z tej palety <3 To takie bardzo bardzo ciepłe pomarańczowe złoto, które tak pięknie gra z zieloną tęczówką, że aż trudno to sobie wyobrazić! Do tego ma niesamowitą pigmentację - miłość ma ku niemu jest naprawdę niezmierzona. <3 

  • Substitute for Love - nazwa jest idealna. Ten cień jest po prostu wszystkim! Rozblendujemy nim każdą inną ciepłą barwę, pięknie komponuje się z moją karnacją, idealnie podkreśla obszar powyżej załamania służąc za cień transferowy dla innych kolorów. No i jest tak cudownie cieplutki że aż serduszko rośnie! 

  • Freshly Toasted - tak, to kolejny kolor który kocham i za którego dałabym się pokroić! To cudowne, ciepluteńkie toffie z nutką miedzy, jest prześliczny. 

  • Infusion - to w zasadzie jedyny cień, który byłabym skłonna w tej palecie podmienić. To matowa czerń ze złotymi i fioletowymi drobinkami - ciekawe zestawienie, fajnie wygląda jako dodatkowy akcent przy kresce lub jako baza pod mocniejsze smoky na całej powiece, ale.. ale nie kręci mnie tak bardzo jak poprzednie kolory. 

  • Delicate Acidity - chłodny fiolet o satynowym wykończeniu stanowiący miły kontrast dla ciepłych barw. Bardzo ładnie gra z zieloną i niebieską tęczówką. 


Uff, ktoś czytał te opisy? :D Jeśli nie, to wcale się nie obrażę, ale po prostu nie mogłam się oprzeć i musiałam Wam opowiedzieć o każdym z tych cudów osobno. Paleta jest wprost idealna dla ciepłego typu urody w zasadzie bez względu na kolor oczu - każdy znajdzie tutaj coś dla siebie! Gdybym miała wybrać jedną paletę, której używałabym do końca świata - bez wahania byłaby to Cocoa Blend! 

Przejdźmy do obiecanych makijaży!





Na pierwszy rzut wariacja na temat ciepłych brązów. Mamy nasze cudowne rude złoto na całej powiece, modelowanie załamania matami i zewnętrzny kącik rozjaśniony beżowym cieniem. Propozycja idealna na co dzień, na ważne spotkanie czy obiad w rodzinnym gronie. Jest na tyle uniwersalnie, że będą nam pasować i mocne, wyraziste usta i te deliaktne, nudziakowe. :) 

Zabijcie mnie, ale pojęcia nie mam co innego mam jeszcze na twarzy. :D Te zdjęcia robiłam już bardzo dawno (zaraz po kupnie tego cuda <3) i nie jestem sobie w stanie przypomnieć, co to za szminka czy podkład. :p 

Niestety, zdjęcia robiłam jeszcze w lutym czy marcu, kiedy mocno cierpiałam na deficyt dobrego światła. Musiałam więc podkręcić jasność i kontury, co z kolei zeżarło mi blendowanie. Coś za coś. :( 





*** 








Druga propozycja to coś zdecydowanie żywszego. W roli głównej cień mojego życia - Warm Notes <3  Mam już w nim spore wgłębienie i dzień, w którym go wygłaskam do cna będzie jednym ze smutniejszych dni mojego życia. 

Tutaj z kolei mamy mocno mieniącą się zarówno powiekę górną, jak i dolną. Załamanie wciąż utrzymane w ciepłych barwach dzięki naszej cudownej dwójce matowych brązów, wewnętrzny kącik mniej iskrzący, ale równie ładnie wyglądałoby to z mocnym, świetlistym akcentem jasnego pigmentu. Propozycja idealna na szaleństwo letniej nocy, choć coś czuję, że takie zestawienie równie chętnie będę wybierać także i jesienią! :) 

Na dokładkę mamy też moje niedoregulowane brwi. Najmocniej przepraszam, robiłam ten makijaż po jakiś 3 godzinach snu i umknął mi taki maciupeńki szczegół. Płakać się chce, ale nawet nie próbuję tego wyretuszować, byłoby tylko gorzej. :D 







A Wy, macie tę piękność od Zoevy? A może macie typowo chłodny typ urody i zupełnie nie przekonują Was te ciepłe odcienie? Dajcie znać, jak podobają Wam się propozycje makijaży i czy macie ochotę na podobny post z innymi paletami w roli głównej! :) 

Ściskam! 


PS.

Wszystkie poczynione przeze mnie oczko-zdjęcia możecie oglądać na makeupgeek.com <- klik. Jeśli jesteście pasjonatkami makijażu i jeszcze nie znacie tej strony, koniecznie musicie to nadrobić! 



sobota, 18 czerwca 2016

Recenzja Gościnna: Perfecta SPA || Masło i peeling do ciała o zapachu mango



Dziś mam dla Was recenzję wyjątkową, bo... niebędącą wynikiem moich obserwacji czy doświadczeń. :) Tym razem swoimi wrażeniami podzieli się z nami Dominika, moja kochana fotograf, z którą zrobiłyśmy naprawdę sporo sesji w minionych tygodniach. :) Zresztą, od razu widać, że zdjęcia w tym poście nie mogą być mojego autorstwa... :P 

Inna kadry Dominiki możecie obejrzeć na jej blogu: dominikamizera.blogspot.com, a tymczasem... zapraszamy na recenzję! :) 


Gdy dostałam wielką paczkę do testów od firmy DAX wiedziałam, że sama nie mam szans wszystkiego wypróbować. Zawartość pokazywałam Wam na fb, o tutaj: klik. ;) Do pomocy wytypowałam więc Dominikę - na swoje barki wzięła m.in tę serię Perfecty i chwała jej za to, bo sama zapachu mango po prostu nie znoszę. :D 







Peeling i masło zamknięte są w bardzo podobnych, plastikowych słoiczkach. Nie jestem do nich do końca przekonana - wygląda na to, że pod koniec będą problemy z wydobyciem kosmetyku. Z drugiej jednak strony mamy pewność, iż kosmetyk jest szczelnie zamknięty i nie zaskoczy nas np. w podróży. 


Jako człowiek bez reszty uzależniony od kawy jestem wielką fanką peelingu z fusów. Mimo wszystko produkt Perfecty wygrywa łatwością w użytkowaniu i zapachem - intensywnym i owocowym! Gładko sunie po skórze pozostawiając ją miękką i natłuszczoną - to zapewne sprawka parafiny obecnej w składzie. 

Masło do ciała to także przyjemny produkt. Ma gęstą konsystencję, a na ciele daje poczucie komfortowego nawilżenia na długi czas. Wraz z nim utrzymuje się także mocny, intensywny zapach tropikalnych owoców - na dobre 2 godziny jakiekolwiek inne mgiełki mam z głowy! 









A Wy, lubicie zapach mango? Skusiłybyście się na serię do ciała o takim zapachu, czy raczej wolicie inne aromaty? Osobiście nie przepadam ani za mango, ani za ananasem. Banany też mi nie podchodzą, papaje i inne wynalazki omijam szerokim łukiem. Uwielbiam za to jeżyny, maliny, truskawki i inne bardziej przyziemne owoce. ;) Jak jest u Was? 

Chciałybyście częściej widzieć takie gościnne recenzje? Koniecznie zaglądnijcie do Dominiki, ja tymczasem przesyłam Wam dużo słoneczka na trwający weekend! :) 



piątek, 17 czerwca 2016

Nivea || Pielęgnujący płyn micelarny, cera wrażliwa


Jakiś czas temu do pielęgnacyjnej rodziny firmy Nivea dołączyły płyny micelarne - dla cery normalnej i mieszanej, suchej oraz wrażliwej i nadwrażliwej. Jako przykład klasycznego nadwrażliwca ze skłonnością do atopowych wykitów wybrałam do testów tę ostatnią wersję. 






Z produktami do demakijażu mam naprawdę sporawy problem. Zdecydowana większość testowanych przeze mnie miceli podrażniała mi oczy, po niektórych czułam pieczenie także na policzkach. Dwufazówek unikam jak ognia - wszystkie robią mi piekło pod powiekami. Za olejkami czy mleczkami też nie bardzo przepadam - bardzo nie lubię tej tłustej warstewki jaką pozostawiają. Po ich użyciu czuję się jeszcze bardziej brudna niż przed demakijażem i odczuwam potrzebę natychmiastowego umycia twarzy. Jak zatem spisał się nowy płyn Nivea? 

Zacznijmy od spraw technicznych. Producent przygotował dla nas 200 mililitrową buteleczkę z grubego plastiku z zatyczką. Przewoziłam ją wielokrotnie w torbie i kufrze i nigdy się nic złego się nie stało, za co ogromny plus. 

Sam płyn to przeźroczysta substancja o konsystencji wody, czyli nic nowego. ;) Skład przedstawia się następująco: 

Aqua, PEG-40 Hydrogenated Castor Oil, Vitis Vinifera Seed Oil, Panthenol, Glyceryl Glucoside, Glycerin, Sorbitol, Decyl Glucoside, Poloxamer 124, Polyquaternium-10, Disodium Cocoyl Glutamate, Citric Acid, Sodium Chloride, Sodium Acetate, Propylene Glycol, 1,2-Hexanediol, Trisodium EDTA, Phenoxyethanol.


Czyli dość typowo jak na kosmetyk tego typu. Jak poradził sobie z demakijażem mojej wrażliwej cery?





Jak widać na zdjęciu, zużyłam pół butelki. I dalej nie potrafię powiedzieć, czy ten produkt lubię czy nie. Jednego dnia paskudnie szczypie mnie w oczy, innego wszystko zmywa gładko i bez płaczu. Jedno trzeba mu przyznać - radzi sobie naprawdę nieźle z kosmetykami ciężkiego kalibru - foliowymi cieniami, żelowym eyelinerem czy wodoodpornym tuszem. I chyba wszystko zależy od tego, co próbuję nim zmyć. Delikatny makijaż schodzi bezproblemowo, ale przy mocniejszym często pojawia się szczypanie. 

Na szczęście lepiej już radzi sobie z demakijażem twarzy - podkład, puder, nawet ciężkie kamuflaże schodzą bez problemu, nie pozostawiając podrażnień ani tłustego filmu. 

A Wy, miałyście już okazję testować nową serię Nivea? Jeśli macie podobne problemy do moich - wiecznie szczypiące oczy i wrażliwe policzki - koniecznie polećcie mi swoich faworytów do demakijażu!

Ściskam! 

wtorek, 14 czerwca 2016

Porównanie tanich tuszy do rzęs || Wibo, Celia, Miss Sporty



Odkąd pamiętam, sięgam po maskary z niższej półki. Przerobiłam co prawda kilka tych droższych, ale żadna nie uwiódła mnie na tyle, bym była skłonna kupić ją po raz drugi. Dziś pokażę Wam zestawienie tanich tuszy do rzęs, które testowałam w ostatnim czasie. Znalazła się jedna perełka! :) 

Słowem wstępu - moje naturalne rzęsy są dość długie i wywinięte. Nie używałam zalotki, a do każdego zdjęcia starałam się wytuszować rzęsy najlepiej jak potrafiłam. :) Kolosalnych różnic na zdjęciach nie widać, więc w niektórych kwestiach po prostu musicie uwierzyć mi na słowo. ;) 


Miss Sporty - Studio Lash 3D Volumythic






Maskary to w zasadzie jedyna rzecz tej firmy, jakie zdarza mi się kupić. Ta konkretna zapowiadała się naprawdę fajnie. Ma wygiętą, silikonową szczoteczkę, która bardzo ładnie pogrubia rzęsy. Niestety, granica między pogrubieniem a sklejeniem jest tutaj wyjątkowo cienka. Wypustki szczoteczki są zbyt małe aby miały szanse rozczesać włoski. Podobnie sprawa się ma z dolnymi rzęsami - ciężko się tu manewruje, bardzo łatwo się ukidać i zebrać wszystkie rzęski w jedną, nieestetyczną kluskę. 

Mimo wszystko przy odrobinie wprawy da się z nią żyć. Po aplikacji szybko zasycha (dla mnie wielki plus), ale po miesiącu użytkowania zaczęła się niemiłosiernie kruszyć. 








Wibo - No Limit Lashes





To chyba względnie nowa maskara w asortymencie Wibo. Ma grubą szczoteczkę z długimi, cieniutkimi wypustkami - dzięki temu fajnie wyczesuje i pogrubia rzęsy, choć i tutaj łatwo o sklejanie. Spośród wszystkich czterech tuszy to ten najmniej wydłuża, trudno nim też dotrzeć do samej nasady tak, aby się nie upaprać. Na dolnych rzęsach również jest dość upierdliwy - szczoteczka jest na tyle gruba, że łatwo się dźgnąć w oko, próbując nią manewrować przy samej linii wodnej. Nie przypadła mi do gustu.

Długo zasycha po nałożeniu, co oznacza, że zawsze po wytuszowaniu rzęs kicham. I mam wszystko od połowy policzka do brwi. Takie prawo Murphego. :P Poza tym ma tendencję do kruszenia i odbijania się w ciągu dnia. Choć na zdjęciu nie wygląda źle, jakoś nie jestem przekonana do tego produktu.









Celia - Maxi Volume






Wiecie, że jestem sroką. Ten tusz rozkochał mnie w sobie jak tylko go zobaczyłam! Ma przepiękne, metaliczne opakowanie, które tak cudownie mieni się w słońcu, że aż ciężko to sobie wyobrazić. Do tego smukły kształt, subtelne, złote napisy... brawo dla designu Celii, zaprojektowaliście to na szóstkę z plusem! :) 

Jeśli chodzi o sam produkt, to mamy tutaj przyjemną, silikonową szczoteczkę z małymi wypustkami. Są na tyle długie i gęste, że ładnie rozczesują włoski, ale nie są zbyt długie, dzięki czemu nie kolą w powiekę. Tak zupełnie w sam raz. Łatwo manewruje się nią na dolnej linii rzęs, można też dojechać do samej nasady górnych bez ryzyka wypaprania całej powieki. Tą szczoteczką najłatwiej mi podkręcić rzęsy, dzięki czemu zapomniałam, że w ogóle mam zalotkę. ;) 

Niestety, przez pierwsze kilkanaście dni po otwarciu i pierwszym zachwycie, tusz leżał w kącie, a ja byłam na niego wyjątkowo obrażona. I cóż z tego, że tuż po malowaniu rzęsy wyglądały pięknie, były pogrubione, rozdzielone i podkręcone, skoro maskara odbiła mi się dosłownie wszędzie po kilku godzinach! Zawód mój był niezmierzony. Na szczęście wystarczyło dać jej jakieś dwa tygodnie. Gdy delikatnie przeschła zrobiła się dużo bardziej trwała, choć nadal nie jest to tusz, który trzyma się na mur beton. Mam bardzo wrażliwe oczy, więc każda łezka to dla niego wyzwanie, ale ten efekt.. zobaczcie same. :) Dodam do niego Duraline, mam nadzieję, że nie zacznie mnie podrażniać. 







Miss Sporty - Lash Milionaire






Ten tusz jako jedyny ma tradycyjną, niesilikonową szczoteczkę. Jest śmiesznie wyprofilowana, ale nawet dobrze spisuje się zarówno na górnych, jak i dolnych rzęsach.  Niestety, nie rozdziela rzęs tak ładnie jakbym tego chciała. 

To jej chyba najbardziej ufam pod względem trwałości. Zasycha tuż po aplikacji, nie rozmazuje się w ciągu dnia, ale niestety nie robi efektu wow. Sięgam po nią, kiedy mam zamiar przyklejać sztuczne rzęsy - wtedy wręcz nie chcę, aby naturalne górne zbyt mocno się podkręciły, a mam pewność, że tusz na dolnych rzęsach pozostanie na swoim miejscu przez całą noc. O ile nie zacznę płakać, bo tego niestety nie przetrwa, ale w końcu nie jest to produkt wodoodporny.







Miałyście któryś z tych tuszy? Jak u Was się spisywał? A może macie swojego ulubieńca, którego mogłybyście mi polecić? :) 

Na koniec zostawiam Wam jeszcze porównanie dzisiejszych bohaterów. Dla mnie pod względem efektu bezkonkurencyjna jest Celia - chyba zacznę używać tej szczoteczki z czarnym tuszem MS, może takie połączenie zadowoli mnie pod względem trwałości. ;) 






Koniecznie dajcie znać, czy robić częściej takie kosmetyczne porównania! Jakie produkty chciałybyście widzieć w kolejnych postach? Matowe pomadki, cienie, produkty do brwi, a może korektory? Tymczasem odsyłam Was do podobnego wpisu z czterema podkładami -> klik - i życzę wspaniałego dnia! :)

Do następnego!

niedziela, 12 czerwca 2016

Kosmetyki, do których wracam (od lat!)





Dziś mam dla Was post z prawdziwymi perełkami. I to nie takimi, którymi pozachwycałam się przez tydzień, a potem rzuciłam wgłąb kosmetycznego pudła, gdzie przepadły już na dobre. Dziś opowiem Wam o kosmetykach, które są ze mną od lat i wciąż kocham je tak samo mocno (prócz jednym małym wyjątkiem, którego katuję dzień w dzień od kilku miesięcy, więc można uznać, że wychodzi na to samo :p). 


Joanna Rzepa - Kuracja przeciw wypadaniu włosów 




Na tę wcierkę po raz pierwszy trafiłam gdzieś na początku swojej przygody z włosomaniactwem, czyli jakieś dwa i pół - dwa lata temu. W zasadzie to jedyny produkt tego typu, który faktycznie działa - i to jak! Wypadanie zmniejsza się już po kilku dniach, wysyp nowych włosków pojawia się po dwóch - trzech tygodniach. Wspominałam Wam o niej już nie raz, a najbardziej obszerny post na jej temat znajdziecie tutaj -> klik. Uwielbiam ją za wygodny aplikator, uczucie delikatnego mrowienia na skórze i nieznaczne wydłużanie czasu od mycia do mycia. Kto jeszcze kocha Joaśkę tak mocno jak ja? :) 





Annabelle Minerals - Mineralny podkład matujący







Długo, oj długo już nie wspominałam Wam o tym kosmetyku! Mogłoby wyglądać na to, że już zupełnie go porzuciłam, a wcale tak nie jest! :) Na minerały AM po raz pierwszy natknęłam się jakoś półtorej roku temu i niemal od razu przepadłam. Od tamtej pory zużyłam dwa opakowania (wydajność - ogromna!), a trzecie czeka już w kolejce. 

Za co kocham podkład AM? Za to, jak naturalnie wygląda na skórze. Przy prawidłowej aplikacji zupełnie go nie widać! Nie daje pełnego krycia, ale znakomicie spisuje się w dni, w które nie mam ochoty nakładać pełnego makijażu. Dobrze leży na moim ulubionym filtrze, pięknie łączy się z innymi kosmetykami kolorowymi, a przede wszystkim jest w 100% naturalny i bezpieczny! :) 

O podkładach mineralnych pisałam tutaj:
  • Annabelle Minerals - podkład matujący, recenzja -> klik
  • Pięć kroków na mojej drodze do piękniejszej cery -> klik
  • Jak prawidłowo aplikować podkład mineralny? -> klik 



Equilibra - Nawilżający szampon aloesowy








Jest to absolutnie najwspanialszy kosmetyk do włosów, jakiego kiedykolwiek używałam. Serio. Spisywał się fenomenalnie wtedy, kiedy moje włosy były długie, suche i wymagające. Uwielbiałam go tuż po cięciu, kiedy były zupełnie bezproblemowe, uwielbiam go także i dziś, kiedy moje kosmyki pomału zaczynają dopominać się o więcej nawilżenia. Wspaniale domywa włosy, uspakaja skórę głowy i naprawdę nawilża. Używając aloesowego cuda z Equilibry spokojnie mogę odłożyć odżywkę na kilka dni z rzędu i nie dzieje mi się większa krzywda. Szampon ten zupełnie odmienił moje patrzenie na ten etap pielęgnacji włosów. Dawniej uważałam, iż oczyszczanie to oczyszczanie i mało istotne jest, czego do tego użyjemy. Odkąd odkryłam Equilibrę regularnie do niego wracam i naprawdę nie wiem już, która z kolei butelka stoi w mojej łazience. :) Sięgam po inne produkty, testuję nowości, ale do niego zawsze wracam z tą samą radością. 

Pisałam o nim m.in w tych postach: 
  • Pierwsza recenzja sprzed ponad dwóch lat ;) -> klik
  • Moja recepta na piękniejsze, mocniejsze włosy -> klik
  • Stara miłość nie rdzewieje - druga recenzja sprzed ponad roku -> klik
  • Kiedy warto zmienić szampon? -> klik





Bourjois - Healthy Mix 







Ten kosmetyk jest ze mną najkrócej, bo od października ubiegłego roku. Mimo to naprawdę zasłużył sobie na to miejsce! :) Podkład ten zna pewnie każdy, nie każdy go za to polubi. Ma średnie krycie i przepiękne, naturalne wykończenie. Cudownie łączy się z naszą skórą, bardzo łatwo pracuje się na nim innymi produktami o kremowym i pudrowym wykończeniu. Nie jest to jednak podkład długotrwały, nie nada się na ekstremalne warunki, ale mimo wszystko niesamowicie go lubię. :) Na sobie zużyłam już półtorej buteleczki, dokupiłam też ciemniejszy odcień do kuferka. Pięknie wygląda na cerze dojrzałej, dobrze wypada przy sesjach fotograficznych. Czego chcieć więcej? Jeśli masz skórę suchą bądź normalną, a jeszcze go nie przetestowałaś - wiedz, że wiele tracisz! :)

Pisałam o nim tutaj:
  • Perełki października -> klik
  • Fiolet i złoto - studniówkowy makijaż mojej siostry -> klik 
  • Ulubieńcy kwietnia -> klik 



A Wy, do których kosmetyków wracacie od lat? Sama pewnie znalazłabym takie, po które sięgam odruchowo jeszcze dłużej, ale ta czwórka jest dla mnie szczególnie ważna. Każdy z tych produktów jest naprawdę godny polecenia i spisuje się wyjątkowo dobrze. Znacie je? A może macie zupełnie inne zdanie na ich temat? :)

Czekam na Wasze komentarze! 
Do następnego! <3 

środa, 8 czerwca 2016

Pielęgnacja w saszetce (I) - Receptury Babuszki Agafii, Perfecta Beauty



Lubicie produkty do pielęgnacji w saszetkach? Osobiście średnio za nimi przepadam. Z jednej strony to przecież złoty wynalazek - są małe, poręczne i bez problemu możemy je zabrać w podróż. Z drugiej strony liczy się też co mamy w środku, a jeśli wybieramy się na kilka dni poza domem, zapewne chciałybyśmy zabrać ze sobą produkty sprawdzone. I tutaj w moim przypadku zaczynają się schody. O ile miniaturki kosmetyków, które znam z większych opakowań chętnie bym ze sobą zabrała, tak zupełnie nowe, niesprawdzone produkty - raczej bym się wstrzymała. Niestety, zazwyczaj saszetki są dostępne tylko w tej kompaktowej pojemności, a w domowym zaciszu jakoś niespecjalnie mam ochotę na ich testy... 

Inaczej jednak jest z bohaterami dzisiejszego posta. Choć są nimi saszetkowe produkty, na ich pojemność nie możemy narzekać. ;) 





Każda z tych saszetek ma 50 ml pojemności, czyli tyle, ile tradycyjny krem. To naprawdę sporo. Opakowanie zabezpiecza trwała zakrętka, dzięki czemu nie musimy obawiać się niekontrolowanego wycieku. Taka saszetka jest stosunkowo duża, ale mimo wszystko nie zajmuje nam zbyt wiele miejsca. Wszystkie trzy wykonane są z odpornego tworzywa, które - mimo otarć - nie rozszczelniło się. Nie wiem jednak, czy odważyłabym się wrzucić coś takiego luzem do walizki - na pewno zabezpieczyłabym ją dodatkowym foliowym woreczkiem. ;) 

Skoro już znamy walory techniczne, przejdźmy do najważniejszego -  działania. Szybko omówię wszystkie trzy, a mam wśród nich jednego ulubieńca! :)


Receptury Babuszki Agafii - Maska oczyszczająca na wodzie bławatkowej



Niebieska maska ma za zadanie oczyszczać skórę i ograniczać produkcję sebum. Moja skóra obecnie jest raczej sucha, choć strefa T od czasu do czasu wciąż lubi mi płatać figle. Wtedy ratuję się tym oto cudem. Nałożona na twarz lekko zasycha, ale nie jest to maska typu peel off. Nie zauważyłam wybitnego oczyszczenia porów, skóra natomiast faktycznie staje się wyciszona,  produkcja sebum ograniczona. Lubię ją, aczkolwiek nie jest niezbędnym etapem mojej pielęgnacji. Nie wróżę jej także świetlanej przyszłości u posiadaczek cer bardzo tłustych. U mnie sprawdza się fajnie, zwłaszcza teraz, gdy temperatura sprzyja pracy gruczołów łojowych. ;) 


Skład(INCI): Aqua, Kaolin (niebieska glinka), Glycerin, Organic Centaurea Cyanus Flower Water (organiczna woda bławatkowa), Cetearyl Alcohol, Zinc Oxide, Bentonite (and) Xanthan Gum, Olea Europaea (Olive) Fruit Oil (olej z oliwek), Organic Malva Sylvestris (Mallow) Flower Extract (organiczny ekstrakt z malwy), Avena Sativa (Oat) Kernel Powder (proszek z płatków owsianych), Sodium Cetearyl Sulfate, Benzyl Alcohol, Parfum.



Perfecta - Sleep Mask eliksir na krótkie noce





Nie oszukujmy się - nikt i nic nie jest nam w stanie zastąpić porządnego, ośmiogodzinnego snu w świeżej pościeli i wywietrzonym pomieszczeniu. Nie zawsze jednak możemy sobie pozwolić na takie luksusy i tutaj teoretycznie ratować ma nas saszetka Perfecty. Producent sugeruje, aby nakładać ją na twarz zawsze wtedy, kiedy sen ma trwać zbyt krótko. Ma nam gwarantować nawilżenie i efekt wypoczętej skóry po przebudzeniu. 

Choć konsystencja maski jest bardzo przyjemna i treściwa, niestety moja skóra zareagowała na nią aż nadto entuzjastycznie. Pierwszy raz od dawna zareagowała soczystym wysypem na nosie oraz na brodzie, co skutecznie zniechęciło mnie do dalszych testów. Nie zmienia to jednak faktu, iż reszta twarzy była przyjemnie miękka i nawilżona, więc może znajdą się zwolennicy tejże maseczki. ;) 


Skład(INCI): Aqua, Caprylic Triglyceride, Cetearyl Alcohol, Glycerin, Hexyldecanol, Hexyldceyl Laurate, Paraffinum Liquidum, Cetearyl Glucoside, Ammonium Acrylodumethyltaurate, Lectihin, Sorbitol, Panthenol, Trilaureth-4 Phosphate, Tocopheryl Acetate, Ubiquinone, Sodium Hyaluronate, Magnesium Aspartate, Zinc Gluconate, Coppper Benzoate, Caffeine, Dimethicone, Disodium EDTA, BHA, Sodium Hydroxide, Hydroxyacetophenone, Phenoxytethanol, Benzyl Salicylate, Citronellol, Hexyl Cinnamal, Hydroxycitronellal, Butylphenyl Methylopropional, Limonene, Linalool, Hydroxyisohexyl 3-Cyclohexane Carboxaldehyde, Parfum, CI 14720 (tak, przepisywałam to ręcznie specjalnie dla Was! :D)





Receptury Babuszki Agafii - Odmładzająca maseczka na mleku łosia 



Śmiejcie się, ale w moim umyśle ów produkt przez długi długi czas figurował pod hasłem maska z mlekiem łososia i nieraz zachodziłam się w głowę, skąd oni mleko w biednym łososiu wytrzasnęli. Olśnienie nadeszło pewnego dnia bardzo nieoczekiwanie, ale może to po prostu kwestia tego, że ja bardzo lubię łososie. Duszone z warzywami już szczególnie. :D 

I to właśnie ta maska jest moją ulubioną. Przynosi nawilżenie i ukojenie mojej wrażliwej cerze, pięknie uspokaja wszystkie zaognienia, pozostawia skórę miękką i gładką. Kiedyś nakładałam ją dosłownie co drugi dzień i chyba muszę wrócić do tego zwyczaju. :) Zdecydowanie polecam właścicielkom cer normalnych i suchych, choć nie wydaję mi się, aby produkt ten mógł pomóc w ekstremalnie wysuszonych przypadkach. 

Skład: Aqua, Kaolin (white clay), Carbomer, Organic Rhodiola Rosea Root Extract (organic extract of Rhodiola rosea), Morus Alba Fruit Extract (Sakhalin mulberry extract), Organic Beeswax (white organic beeswax), Milk (moose milk), Sodium Cetearyl Sulfate , Caprylic / Capric Triglyceride, Butyrospermum Parkii (Shea Butter), Glyceryl Stearate, Cetearyl Alcohol, Glycerin, Xanthan Gum, Parfum, Benzyl Alcohol, Benzoic Acid, Sorbic Acid, Citric Acid.






Znacie którąś z tych masek? Jeśli tak, koniecznie dajcie znać jakie macie z nią wspomnienia! :) 

poniedziałek, 6 czerwca 2016

Mniej znane podkłady, które miałam okazję przetestować - czy są wśród nich perełki? || Lirene, Cashmere, Soraya, Bielenda







Jak w każdej kosmetycznej kategorii, tak i wśród podkładów są takie, które znają wszyscy i o których mało kto słyszał. Jedne wyprzedają się w błyskawicznym tempie, inne po prostu nie przykuwają naszej uwagi. Dziś chciałam Wam opowiedzieć o czterech mniej znanych podkładach, które ostatnio testowałam. Są wśród nich dwa naprawdę godne uwagi! Jesteście ciekawe? Zapraszam. :) 





Cashmere Fluid - baza wygładzająco - kryjąca || 02 Nude



Połączenie fluidu i bazy z fabryki Dax to naprawdę ładnie wyglądający produkt. Trzeba przyznać, że buteleczka nie przywodzi nam na myśl taniej, drogeryjnej marki. Sam podkład ma bardzo przyjemną, silikonową konsystencję, dzięki czemu gładko sunie po skórze. Pozostawia lekko mokre wykończenie, należy więc go przypudrować. Krycie jest raczej średnie, z pewnością nie poradzi sobie z mocniejszymi przebarwieniami. Niestety, kolor 02 jest dla mnie zdecydowanie zbyt ciemny, ale mam nadzieję, że w trakcie lata dojdę do takiej opalenizny, bo bardzo chciałabym przetestować go na dłuższą metę. Powinny polubić się z nim skóry przesuszone i normalne, ale czy polecam? Z tym jeszcze się wstrzymuję. 

Cena: 34,99





Bielenda Make Up Academie - Fluid matujący || 01 Naturalny



Ależ to jest udany produkt! Ma piękny, jasnożółty odcień bez grama różowych podtonów i przyjemną konsystencję. Kolor 01 wciąż jest nieco zbyt ciemny dla mojej karnacji, ale myślę, że w lecie powinien być już w porządku. Użyłam go do poniższego makijażu i byłam naprawdę pozytywnie zaskoczona poziomem krycia! Pięknie przykrył wszystkie zaczerwienienia i przebarwienia mojej skóry. 





Jest także prawdziwie matujący. Zastyga i w moim odczuciu nie wymaga już pudrowania. Na mojej suchej skórze nie jest to do końca pożądany efekt, marzy mi się więc podkład o dokładnie takim kryciu i kolorze, ale w rozświetlającej formule. Polecam go za to dla cer mieszanych i tłustych, które powinny się polubić z matowym wykończeniem. :) Niepozorny podkład Bielendy bardzo ładnie współpracuje z resztą makijażu, gładko się na nim konturuje, nie zauważyłam też problemów z jego trwałością. Warto przetestować na własnej skórze! :) 

Cena: 11,99 (!) 







Lirene - No Mask || 01 Naturalny



Ten podkład na pewno kojarzą wszystkie uczestniczki tegorocznego Meet Beauty. :) Produkt określany jako płynny fluid z serum, który nie tworzy efektu maski. Na mojej cerze zupełnie się jedna nie sprawdza - jest zbyt słabo kryjący. Nie poradził sobie z moimi rumieńcami, musiałam się naprawdę mocno wspomagać korektorem. Trudno buduję się na nim krycie, po za tym jest to produkt na tyle płynny, że mniej wprawione osoby mogą się po prostu przerazić. ;) 

Mimo to naprawdę go lubię, mało tego - wożę go ze sobą w kufrze! Pięknie wygląda na cerach Pań dojrzałych. Wyrównuje koloryt, a w parze z rozświetlającym korektorem daje efekt młodszej, promiennej skóry. Nie podkreśla zmarszczek i nie obciąża skóry, co również jest niezmiernie ważne. Kolor 01 jest może ciut za ciemny dla większości Pań, które do tej pory malowałam, ale po wymieszaniu z odrobinką Healthy Mix 51 lub Inglotem HD 79 dawał naprawdę bardzo ładny efekt. U mnie więc zupełnie się nie sprawdził, ale na cerach dojrzałych - jest pięknie! 


Cena: 37,99




Perfecta Make Up - Satin Matt || 02 Natural Beige



Kolejny podkład o matowym wykończeniu, za którym osobiście nie przepadam. Zdecydowanie wolę rozświetlające produkty, które przecież zawsze można zmatowić mocniejszym pudrem. Mimo wszystko dałam szansę produktowi z Perfecty, możecie go zobaczyć na poniższym zdjęciu. 





Choć na zdjęciu prezentuje się bez zarzutów, jakoś nie mogłam się z nim dogadać. Jest zdecydowanie bardziej tępy w konsystencji niż fluid Bielendy, bardziej wpada przy tym w pomarańcz (czego zdjęcie zupełnie nie oddaje, alleluja mocne dzienne światło!). Ma za to całkiem porządne krycie. Zastyga na pełen mat dając przy tym odczucie ściągnięcia skóry, czego nie doświadczyłam przy matującej Bielendzie. Perfecta na mojej cerze również nie wymagała przypudrowania, ale nie jest to podkład, który czymkolwiek mnie urzekł.


Cena: 18,00




Na końcu zostawiam Wam jeszcze porównanie kolorystyczne wszystkich dzisiejszych podkładów do dwóch kultowych produktów: Bourjois Healthy Mix w odcieniu 52 (na co dzień wciąż używam 51) oraz Inglot HD 79. 






  • Bourjois Healthy Mix 52 - Waniliowo-beżowy odcień z żółtymi podtonami, ciutkę dla mnie za ciemny
  • Bielenda Make-Up fluid matujący 01 - ciemniejszy od HM, mniej więcej na poziomie HD, choć zdecydowanie bardziej żółty
  • Lirene No Mask 01 - mniej więcej na poziomie HD, choć przy nim wygląda bardziej żółto, bez różowych tonów
  • Soraya Satin Matt 02 - zdecydowanie ciemniejszy od HM i HD, bardziej pomarańczowy
  • Cashmere Fluid-baza 02 - jeszcze ciemniejszy od Sorayi, sporo ciemniejszy od HM i HD. Pomarańczowy, ale raczej w tym dobrym tego słowa znaczeniu: taki opalony odcień żółtej karnacji
  • Inglot HD 79 - tutaj wygląda bardzo ziemiście, ale jest to raczej neutralny odcień. Bardziej beżowy niż żółty, ale dobrze stapiający się z cerą



Miałyście któryś z tych podkładów? Jeśli tak, to koniecznie napiszcie, czy sprawował się u Was podobnie! :) Dajcie też znać, czy macie ochotę na więcej takich zbiorczych recenzji kosmetyków do makijażu! :)

Ściskam gorąco i zapraszam na mojego facebooka: klik 

piątek, 3 czerwca 2016

Aktualizacja włosowa: WIOSNA 2016






Wielkimi krokami zbliża się kalendarzowe - i oby astronomiczne! - lato. Pora więc na tradycyjną aktualizację. :) Niektórzy może pamiętają czasy, w których dodawałam je co miesiąc. Po wielkim cięciu i ograniczeniu pielęgnacji do minimum straciło to jakikolwiek sens. Myślę, że kwartalne podsumowania są ciekawsze i pokazują dużo więcej, a Wy? :) 


Bez zbędnego przedłużania, pora przejść do sedna. :D Co robiłam z włosami przez ostatnie trzy miesiące? Ano, kurka, znów nic. Olejowałam może z dwa razy. Hannowałam chyba też dwa, ponadto może z trzy razy zdarzyło mi się spędzić z maską na głowie więcej niż trzy minuty. Brzmi jak scenariusz włoso-horroru, prawda? Na szczęście nie jest tak najgorzej. Włosy co prawda są przesuszone i dawno już utraciły tę cudowną miękkość, którą nie mogłam przestać się zachwycać tuż po cięciu, ale... ale gdyby mi to szczególnie przeszkadzało, to pewnie bym się wzięła w garść. ;) W porównaniu do zimowej aktualizacji, sprawa miewa się tak:




Perspektywa jest kiepska, ale jakieś tam porównanie jest. Link do zimowego posta: klik. 


Raz też udało mi się odwiedzić fryzjera, ale straciłam wtedy dosłownie półtora centymetra. Pierwszy raz opuściłam salon z uczuciem, iż mogło być więcej. ;) Wciąż też nosi mnie na zmianę fryzury. Obecnie dobrnęłam do tej najbardziej niewdzięcznej długości świata, kiedy to włosy są za długie, żeby były krótkie i za krótkie, żeby były długie. Pamiętam, że włosomaniactwo zaczynałam właśnie z tego punktu i baaardzo chciałam, aby w magiczny sposób urosły z 5 cm. 

Strasznie mnie korci grzywka (coś nowego? :p), mocniejsze cieniowanie, cokolwiek. Co myślicie?







Jeśli chodzi o kosmetyki jakich używam, mamy minimalizm pełną gębą. I to bynajmniej nie dlatego, że ograniczyłam konsumpcjonizm i uwolniłam się od złej energii ziejącej ze zbywających mi produktów... po prostu nie mam czasu ani siły nakładać nic innego. I szlag nam trafił całą otoczkę. :D 

Szampon, który kocham ponad wszelkie inne i do którego znów wróciłam to aloesowa Equilibra. Pisałam Wam o nim tutaj: klik. Jeśli chodzi o maski, to tutaj mamy dwie na przemian. Toskańska z Planety Organici, którą wychwalałam Wam tu: klik (dacie wiarę, że to wciąż to samo opakowanie?) oraz czarny bezczelnie silikonowy GlissKur. Na końcówki (od dzwona, niestety) ląduje serum Pantene i/lub odżywka w sprayu GlissKur. 





Może i zestaw ów nie wygląda piorunująco, ale przynajmniej działa. Włosy wciąż są stosunkowo zdrowe, dość gładkie i miłe w dotyku. Często jednak zdarza mi się umyć je samym żelem pod prysznic... bezpowrotnie minęły dni, w których miałam siły tachać swój kosmetyczny arsenał do Lubego. No nic, widać nie jest z nimi jeszcze tak najgorzej, skoro wciąż mi to nie przeszkadza. ;)

A, no i  henna. Wciąż jestem zakochana w efekcie, jaki daje mi Karmelowy brąz Orientany. Obszerny post  o hennowaniu pojawił się całkiem niedawno tutaj, klik.

A Wy, jak dbałyście o włosy w ciągu ostatnich miesięcy? Może odkryłyście jakieś perełki? Koniecznie podzielcie się nimi w komentarzach! :) D

Wszem i wobec oznajmiam Wam także, iż w tym miesiącu wracam do gry! Postów będzie więcej, zdjęcia mam już nacykane, teraz tylko znaleźć czas na ich edycję i pisanie! :) Dajcie znać, o czym poczytałybyście najchętniej! :)

Ściskam,
Aga







PS.

Jeśli chcecie być na bieżąco z moimi poczynaniami, zapraszam na fanpage! :)


Linkin