Nasza rowerowa wyprawa życia na Czechy zakończyła się już kilkanaście ładnych dn temu, ale dopiero teraz znalazłam czas, aby zebrać dla Was wszystkie zdjęcia i wspomnienia. Może to i lepiej, że przytrafiła się taka zwłoka? Przynajmiej mogłam wrócić do tych pięknych, ciepłych dni za którymi już zdążyłam zatęsknić!
Jeśli macie więc ochotę razem ze mną zabrać się z powrotem na wakacje, koniecznie przeczytajcie posta. :) Będzie dużo zdjęć!
***
Dzień 1: Zalas - Oświęcim - Czechowice-Dziedzice
przemiły księgowy i
nadwiślanśkie wały
Najtrudniejszy
jest pierwszy krok - święta prawda! Zbieranie się do wyjazdu
zajęło nam kilka ładnych godzin: pakowanie, wciskanie, dociskanie,
sprawdzanie, omawianie i znów dopakowywanie. Gdy wreszcie
upchnęliśmy wszystko, co chcieliśmy, dosiedliśmy naszych rumaków
i... przez pierwsze kilka kilometrów nadal analizowaliśmy, czy oby
na pewno wszystko mamy. ;)
Sporą
częśc drogi do Oświęcimia przejechaliśmy wałami - Google Maps
niestety nie pokazują ich jako drogi rowerowej, więc trafiliśmy na
nie tylko dzięki pani wskazującej nam drogę. Widoki - przecudne!
Tuż
za wałami czekał Oświęcim, potem - Bestwinka i przepyszna pizza w
uroczej Ryszkówce, a kilkanaście kilometrów dalej
Czechowice-Dziedzice, czyli cel pierwszego dnia. Tam stanęliśmy
przed trudnym zadaniem znalezienia sobie miejsce na nocleg. Na
szczęście problem ten dość szybko rozwiązął przemiły Pan
Księgowy, który zaprosił nas na swój ogród, a nawet udostępnił
nam łazienkę i suszarkę do włosów - gorąco pozdrawiamy!
Dzień drugi: Czechowice-Dziedzice - Jezioro Gołczakowickie - Cieszyn
ulewa i never endind way
To,
że we wtorek ma lać wiedzieliśmy już przed wyjazdem. Byliśmy
względnie przygotowani na deszcz i stwierdziliśmy, że dobrze by było
dojechać do cywilizacji zanim takowy się zacznie. Za Czechowicami
rozpoczęła się natomiast niekończąca się leśna droga ciągnąca
się po horyzont. Wyglądała bajecznie, nawet udało nam się
przystanąć na kilka zdjęć, ale ciemne chmury za plecami ani
trochę nie umilały postoju. :D
Wtedy
też trafiliśmy na dziką plażę nad Jeziorem (Zbiornikiem ponoć)
Gołczakowickim i zdecydowaliśmy, że koniecznie musimy wrócić w
to miejsce w drodze powrotnej.
Deszcz
złapał nas tuż za lasem, a największą ulewę udało nam się
przeczekać w jakimś barze, który najwidoczniej nie zmieniał
wystroju od końca lat 60 i zdawał się być ulubioną miejscówką lokalnych drwali. Dwie godziny wymuszonego postoju zrekompensował szaszłyk z
grilla i gorąca herbata. :)
W
Cieszynie postanowiliśmy przenocować na Campingu Olza - fajne
miejsce, to fakt, ale administrowanie nim nie idzie właścicielom
zbyt sparwnie. ;) Na miejscu spotkaliśmy Pana na harleyu, z
przewoźnym grillem, namiotem, czajnikiem, pokaźną brodą i...
malutkim yorkiem.
A w Cieszynie byliśmy na plaży! |
Dzień trzeci: Cieszyn - Frydek-Mistek
rodacy i pan, który
trzyma palce
Część
Czech, którą zwiedziliśmy, była naprawdę prześliczna.
Malownicze wioski, pastwiska i drogi z oznakowanymi pomarańczową
farbą dziurami wywarły na nas ogromne wrażenie. :) O ile droga do
Frytka minęła względnie bezproblemowo, o tyle schody zaczęły się
w samym mieście. Z pomocą przyszedł pewien bardzo sympatyczny
Czech, który pochwalił się nam, że sam zwiedził z żoną Estonię
na rowerach i był też w Krakowie. ;) Całkiem nieźle mówił po
polsku i mimo jego ogromnych chęci i tak nie mieliśmy bladego pojęcia, gdzie dalej jechać. :D Pan jednak stwierdził, że trzyma za nas palce i pewnie
tylko dzięki temu gestowi udało nam się trafić na resztę
przewodników.
Pod
marketem kolejny przemiły młody Czech zaproponował , że przeprowadzi nas przez miasto do miejsca, z
którego już łatwo trafimy. Tam z kolei spotkaliśmy Polkę, która
dosłownie uratowała nam tyłki. :) Wreszcie późnym wieczorem
udało nam się trafić na camping, który, jak się okazało,
administrowany był w podobnie kiepski sposób co ten w Cieszynie.
Dzień czwarty: Frydek - Mistek - Cieszyn
Aqua-zimno-park i nie ufaj tubylcom
Prysznic
w campingu kosztował 20 koron, uznaliśmy więc, że lepiej dorzucić
60 i wybrać się na pobliski Aquapark. :D Do wyboru mieliśmy dwa
akweny - zamknięty i otwarty. Zauroczeni wyglądem tego drugiego bez
wahania zabraliśmy karimaty i wybraliśmy się na plażę. Pech
chciał, że wiało jak diabli, a ja po zamoczeniu palców u stopy niemal zamieniłam się w sopelek lodu. Cudem przekonałam się do wejścia do
wody, co nie zmieniło faktu, że wciąż trzęsłam się jak
galaretka - wypisz wymaluj cała Aga.
Tutaj widok rano, po otwarciu namiotu :) |
W
tak zwanym międzyczasie padły nam oba telefony i powerbank, a mnie
(byłam co do tego przekonana) zepsuł się aparat. Brak telefonu nie
oznaczał tylko braku zdjęć, ale i nawigacji. Kupiliśmy więc mapę
szlaków rowerowych i z zapałem wyruszyliśmy żółtą ścieżką
numer 6005. Szkoda tylko, że w pewnym momencie mapa dość mocno
rozminęła się z faktycznym wyglądem dróg. :D
Skutkiem
tego jadąc cały czas ów szlakiem wylądowaliśmy w miejscowości,
przez którą on teoretycznie nie przechodzi. Na nasze nieszczęście
okazało się, że najtrudniejsze pytanie, jakie może zadać
tubylcom to Gdzie
teraz jesteśmy na mapie? Nikt
z wielu pytanych o to osób nie potrafił odpowiedzieć. :D
Napatoczył się jednak jakiś chłoptaś na BMXie, który poradził,
aby jechać w lewo. Jakieś półtorej godziny później okazało
się, że dzięki niemu wygraliśmy kilkunastokilometrową wycieczkę
w kółko po okolicy. Sytuację uratował pan z baru wskazując nam kierunek na normalną
drogę nierowerową.
Mniej malowniczo, ale przynajmniej pewnie dotarliśmy do Cieszyna.
Dzień piąty: Cieszyn - Jezioro Gołczakowickie,
kolejne problemy z mapą i
trzęsenie portkami
W
drodze powrtonej postanowiliśmy jechać inną trasą, kierując się
tym razem polską mapą rowerową. W tym przypadku także okazało się, że teoria to jedno, a rzeczywistość - drugie. Nadal też nie odnaleźliśmy śmiałka, który potrafiłby określić z dokładnością do 10 kilometrów gdzie jesteśmy na mapie. :D Na szczęście jakoś dotarliśmy do naszego wypatrzonego miejsca nad
Jeziorem - tam też udało mi się wskrzesić aparat, dzięki czemu
mamy takie przepiękne pamiątki!
Rzeczą,
której najbardziej się obawialiśmy, były... dziki. Cała plaża
była usłana ich śladami. Po zmroku natomiast problemem stały się
poczciwe kaczki, które nocą robią taki hałas, jakby były
przynajmniej z cztery razy większe. Zrozumie to tylko ktoś, kto
próbował zasnąć przy akompaniamencie ciągłego skrzeku,
tłuczenia w wodę i szumy pobliskiego lasu. :D
Dzień szósty: Jezioro Gołczakowickie - Oświęcim - Zalas
nie da rady do
InterMarche
Ostatniego
dnia wracaliśmy już znaną trasą, więc poszło nam to zaskakująco
szybko. Po drodze z bólem serca odkryliśmy, że wyjechaliśmy o
dwie godziny za wcześnie, by móc delektować się pizzą z
kurczakiem w Bestwince. Nie wynagrodziła nam tego ani zapiekanka, ani kawiarnia w Oświęcimiu - to był jakiś
słaby dzień jeśli chodzi o kulinaria. ;) Na szczęście w domu
Kochanego czekała na nas pyszna zupa i nieograniczone ilości
ciepłej herbaty z sokiem, której chyba brakowało mi najbardziej!
Za największą ciekawostkę tego dnia można uznać pewnego pana, który przez 15 minut tłumaczył nam, dlaczego nie damy rady dojechać do InterMarche (remont, objazdy, trzeba by na około, nadłożyć jakieś 10 kilometrów!), po czym kilkadziesiąt metrów za jego domem był drogowskaz do tegóż przybytku. Dojechaliśmy tam w 10 minut. :D
***
Wyprawa była naprawdę niesamowita i za rok z całą pewnością wyruszymy raz jeszcze! Cudownie było przez 6 dni obcować przez większość czasu z naturą i sobą nawzajem. Moja niepocieszona mieszkaniem w Krakowie dusza została uspokojona i nasycona sielskimi widokami, i wiecie co? Naprawdę wypoczęłam! Choć taka wyprawa to spory wysiłek fizyczny, a po powrocie byliśmy półżywi, zmyło to ze mnie cały stres i napięcie.
A Wy, byliście kiedyś na takiej wyprawie? :)
Świetnie się czytało Twoją relację. Super przygodę przeżyliscie, nie ma co :) Zazdroszczę. Mimo, że ja kocham jazdę na rowerze, mój luby się do tego w ogóle nie garnie więc nici z takiego przedsięwzięcia. Należą się Wam gratulacje, jaki łączny dystans przejechaliscie?
OdpowiedzUsuńDziękujemy! :) Łącznie będzie niecałe 300 km, rozłożone na 6 dni to nie jest jakiś zabójczy dystans. W sierpniu byliśmy na jeszcze jednej wycieczce, wtedy zrobiliśmy 90 jednego dnia i to już był hardcore. :D
UsuńPodziwiam Was, ale Ty to wiesz doskonale :D :*
OdpowiedzUsuńMam dla Ciebie jajo............ :)
Ooooo, ale fajną wyprawę sobie zrobiliście! Super!!
OdpowiedzUsuńGratuluje siły na taki wyjazd :)
OdpowiedzUsuńNie zazdroszczę, ja bym płakała za moim łóżkiem chwilę po wyruszeniu w drogę :D
OdpowiedzUsuńCzy na rozłożonej mapie jest Pszczyna, i czy to ta Pszczyna niedaleko Żywca?
No cóż, w poniedziałek-środa miałam tam być na szkoleniu :D
Tak, to właśnie ta Pszczyna :D Baśka, nie mów, żeś taki mięczak!
UsuńHaha :D Pan na Harley z Yorkiem ^_^ to musiało wyglądać komicznie!
OdpowiedzUsuńMiejsca wspaniałe :) JA nie pamiętam kiedy ostatnio wsiadłem na rower ^^
OdpowiedzUsuńNiesamowite zdjęcia! Świetnie się Ciebie czyta, czułam się jakbym była z Wami na tej wycieczce :D
OdpowiedzUsuńAle super! też chciałabym się wybrać na taką wycieczkę:)
OdpowiedzUsuńSuper wycieczka! Mimo że nie dałabym rady przejechać na rowerze tyle kilometrów, to aż naszła mnie ochota na taką podróż, czytając Twoją relację! Wypady w dzikie warunku z partnerem to jedna z najfajniejszych rzeczy, jaka może być! Wiem o tym, bo mój partner z kolei jest wędkarzem i często wyjeżdżamy pod namioty nad jeziora i stawy na kilka dni :D Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńPS. Nie jestem pewna, ale wydaje mi się, że do postu wkradł się drobny błąd. Czy nie chodzi przypadkiem o Jezioro Goczałkowickie? :) Chyba że mylę ze sobą dwa różne jeziora :)
Sandra
O tak, plener z Ukochanym to cudowna sprawa! Jakoś tak zupełnie inaczej się rozmawia na łonie natury, a przynajmniej ja odnoszę takie wrażenie, że wtedy jest się bardziej szczerym i otwartym ;) O, faktycznie! Czytając na telefonie zauważyłam jeszcze kilka innych literówek, muszę pamiętać o zakładaniu okularów do pracy przy komputerze :D
UsuńWow, super notka i cudowne zdjęcia :D
OdpowiedzUsuńJaaaa cieee jak fajnie :)
OdpowiedzUsuńZazdroszczę, moje wakacje w tym roku były bardzo krótkie, marzy mi się taki wyjazd :)
OdpowiedzUsuńO ja, zazdroszczę ! Miło było czytać Twoją relacje i oglądać zdjęcia :)
OdpowiedzUsuńzazdroszczę, piękna wycieczka ;) a kiedy wyniki konkursu?
OdpowiedzUsuńJuż się pojawiły w konkursowym poście :)
UsuńSama bym chętnie pojechała, gdybym umiała jeździć dobrze na rowerze :D ale pocztówka z Cieszyna jest śliczna <3
OdpowiedzUsuńPodziwiam:)
OdpowiedzUsuńJa nie mam czasu na takie wycieczki bo pracuję więc tym bardziej zazdroszczę ;)
OdpowiedzUsuń