czwartek, 17 września 2015

192. Wspomnienia z wielkiego tripa, czyli w 6 dni na Czechy i z powrotem

Nasza rowerowa wyprawa życia na Czechy zakończyła się już kilkanaście ładnych dn temu, ale dopiero teraz znalazłam czas, aby zebrać dla Was wszystkie zdjęcia i wspomnienia. Może to i lepiej, że przytrafiła się taka zwłoka? Przynajmiej mogłam wrócić do tych pięknych, ciepłych dni za którymi już zdążyłam zatęsknić! 

Jeśli macie więc ochotę razem ze mną zabrać się z powrotem na wakacje, koniecznie przeczytajcie posta. :) Będzie dużo zdjęć!




***





Dzień 1: Zalas - Oświęcim - Czechowice-Dziedzice 

przemiły księgowy i nadwiślanśkie wały


Najtrudniejszy jest pierwszy krok - święta prawda! Zbieranie się do wyjazdu zajęło nam kilka ładnych godzin: pakowanie, wciskanie, dociskanie, sprawdzanie, omawianie i znów dopakowywanie. Gdy wreszcie upchnęliśmy wszystko, co chcieliśmy, dosiedliśmy naszych rumaków i... przez pierwsze kilka kilometrów nadal analizowaliśmy, czy oby na pewno wszystko mamy. ;)

Sporą częśc drogi do Oświęcimia przejechaliśmy wałami - Google Maps niestety nie pokazują ich jako drogi rowerowej, więc trafiliśmy na nie tylko dzięki pani wskazującej nam drogę. Widoki - przecudne!




Tuż za wałami czekał Oświęcim, potem - Bestwinka i przepyszna pizza w uroczej Ryszkówce, a kilkanaście kilometrów dalej Czechowice-Dziedzice, czyli cel pierwszego dnia. Tam stanęliśmy przed trudnym zadaniem znalezienia sobie miejsce na nocleg. Na szczęście problem ten dość szybko rozwiązął przemiły Pan Księgowy, który zaprosił nas na swój ogród, a nawet udostępnił nam łazienkę i suszarkę do włosów - gorąco pozdrawiamy!




Dzień drugi: Czechowice-Dziedzice - Jezioro Gołczakowickie - Cieszyn

 ulewa i never endind way


To, że we wtorek ma lać wiedzieliśmy już przed wyjazdem. Byliśmy względnie przygotowani na deszcz i stwierdziliśmy, że dobrze by było dojechać do cywilizacji zanim takowy się zacznie. Za Czechowicami rozpoczęła się natomiast niekończąca się leśna droga ciągnąca się po horyzont. Wyglądała bajecznie, nawet udało nam się przystanąć na kilka zdjęć, ale ciemne chmury za plecami ani trochę nie umilały postoju. :D

Wtedy też trafiliśmy na dziką plażę nad Jeziorem (Zbiornikiem ponoć) Gołczakowickim i zdecydowaliśmy, że koniecznie musimy wrócić w to miejsce w drodze powrotnej.





Deszcz złapał nas tuż za lasem, a największą ulewę udało nam się przeczekać w jakimś barze, który najwidoczniej nie zmieniał wystroju od końca lat 60 i zdawał się być ulubioną miejscówką lokalnych drwali. Dwie godziny wymuszonego postoju zrekompensował szaszłyk z grilla i gorąca herbata. :)

W Cieszynie postanowiliśmy przenocować na Campingu Olza - fajne miejsce, to fakt, ale administrowanie nim nie idzie właścicielom zbyt sparwnie. ;) Na miejscu spotkaliśmy Pana na harleyu, z przewoźnym grillem, namiotem, czajnikiem, pokaźną brodą i... malutkim yorkiem. 


A w Cieszynie byliśmy na plaży!


Dzień trzeci: Cieszyn - Frydek-Mistek

 rodacy i pan, który trzyma palce


Część Czech, którą zwiedziliśmy, była naprawdę prześliczna. Malownicze wioski, pastwiska i drogi z oznakowanymi pomarańczową farbą dziurami wywarły na nas ogromne wrażenie. :) O ile droga do Frytka minęła względnie bezproblemowo, o tyle schody zaczęły się w samym mieście. Z pomocą przyszedł pewien bardzo sympatyczny Czech, który pochwalił się nam, że sam zwiedził z żoną Estonię na rowerach i był też w Krakowie. ;) Całkiem nieźle mówił po polsku i mimo jego ogromnych chęci i tak nie mieliśmy bladego pojęcia, gdzie dalej jechać. :D Pan jednak stwierdził, że trzyma za nas palce i pewnie tylko dzięki temu gestowi udało nam się trafić na resztę przewodników. 



Pod marketem kolejny przemiły młody Czech zaproponował , że przeprowadzi nas przez miasto do miejsca, z którego już łatwo trafimy. Tam z kolei spotkaliśmy Polkę, która dosłownie uratowała nam tyłki. :) Wreszcie późnym wieczorem udało nam się trafić na camping, który, jak się okazało, administrowany był w podobnie kiepski sposób co ten w Cieszynie.


Dzień czwarty: Frydek - Mistek - Cieszyn

Aqua-zimno-park i nie ufaj tubylcom


Prysznic w campingu kosztował 20 koron, uznaliśmy więc, że lepiej dorzucić 60 i wybrać się na pobliski Aquapark. :D Do wyboru mieliśmy dwa akweny - zamknięty i otwarty. Zauroczeni wyglądem tego drugiego bez wahania zabraliśmy karimaty i wybraliśmy się na plażę. Pech chciał, że wiało jak diabli, a ja po zamoczeniu palców u stopy niemal zamieniłam się w sopelek lodu. Cudem przekonałam się do wejścia do wody, co nie zmieniło faktu, że wciąż trzęsłam się jak galaretka - wypisz wymaluj cała Aga.

Tutaj widok rano, po otwarciu namiotu :)


W tak zwanym międzyczasie padły nam oba telefony i powerbank, a mnie (byłam co do tego przekonana) zepsuł się aparat. Brak telefonu nie oznaczał tylko braku zdjęć, ale i nawigacji. Kupiliśmy więc mapę szlaków rowerowych i z zapałem wyruszyliśmy żółtą ścieżką numer 6005. Szkoda tylko, że w pewnym momencie mapa dość mocno rozminęła się z faktycznym wyglądem dróg. :D

Skutkiem tego jadąc cały czas ów szlakiem wylądowaliśmy w miejscowości, przez którą on teoretycznie nie przechodzi. Na nasze nieszczęście okazało się, że najtrudniejsze pytanie, jakie może zadać tubylcom to Gdzie teraz jesteśmy na mapie? Nikt z wielu pytanych o to osób nie potrafił odpowiedzieć. :D Napatoczył się jednak jakiś chłoptaś na BMXie, który poradził, aby jechać w lewo. Jakieś półtorej godziny później okazało się, że dzięki niemu wygraliśmy kilkunastokilometrową wycieczkę w kółko po okolicy. Sytuację uratował pan z baru wskazując nam kierunek na normalną drogę nierowerową. Mniej malowniczo, ale przynajmniej pewnie dotarliśmy do Cieszyna.


Dzień piąty: Cieszyn - Jezioro Gołczakowickie, 

kolejne problemy z mapą i trzęsenie portkami


W drodze powrtonej postanowiliśmy jechać inną trasą, kierując się tym razem polską mapą rowerową. W tym przypadku także okazało się, że teoria to jedno, a rzeczywistość - drugie. Nadal też nie odnaleźliśmy śmiałka, który potrafiłby określić z dokładnością do 10 kilometrów gdzie jesteśmy na mapie. :D Na szczęście jakoś dotarliśmy do naszego wypatrzonego miejsca nad Jeziorem - tam też udało mi się wskrzesić aparat, dzięki czemu mamy takie przepiękne pamiątki!




Rzeczą, której najbardziej się obawialiśmy, były... dziki. Cała plaża była usłana ich śladami. Po zmroku natomiast problemem stały się poczciwe kaczki, które nocą robią taki hałas, jakby były przynajmniej z cztery razy większe. Zrozumie to tylko ktoś, kto próbował zasnąć przy akompaniamencie ciągłego skrzeku, tłuczenia w wodę i szumy pobliskiego lasu. :D




Dzień szósty: Jezioro Gołczakowickie - Oświęcim - Zalas

 nie da rady do InterMarche



Ostatniego dnia wracaliśmy już znaną trasą, więc poszło nam to zaskakująco szybko. Po drodze z bólem serca odkryliśmy, że wyjechaliśmy o dwie godziny za wcześnie, by móc delektować się pizzą z kurczakiem w Bestwince. Nie wynagrodziła nam tego ani zapiekanka, ani kawiarnia w Oświęcimiu - to był jakiś słaby dzień jeśli chodzi o kulinaria. ;) Na szczęście w domu Kochanego czekała na nas pyszna zupa i nieograniczone ilości ciepłej herbaty z sokiem, której chyba brakowało mi najbardziej!





Za największą ciekawostkę tego dnia można uznać pewnego pana, który przez 15 minut tłumaczył nam, dlaczego nie damy rady dojechać do InterMarche (remont, objazdy, trzeba by na około, nadłożyć jakieś 10 kilometrów!), po czym kilkadziesiąt metrów za jego domem był drogowskaz do tegóż przybytku. Dojechaliśmy tam w 10 minut. :D




***



Wyprawa była naprawdę niesamowita i za rok z całą pewnością wyruszymy raz jeszcze! Cudownie było przez 6 dni obcować przez większość czasu z naturą i sobą nawzajem. Moja niepocieszona mieszkaniem w Krakowie dusza została uspokojona i nasycona sielskimi widokami, i wiecie co? Naprawdę wypoczęłam! Choć taka wyprawa to spory wysiłek fizyczny, a po powrocie byliśmy półżywi, zmyło to ze mnie cały stres i napięcie. 


A Wy, byliście kiedyś na takiej wyprawie? :)

22 komentarze:

  1. Świetnie się czytało Twoją relację. Super przygodę przeżyliscie, nie ma co :) Zazdroszczę. Mimo, że ja kocham jazdę na rowerze, mój luby się do tego w ogóle nie garnie więc nici z takiego przedsięwzięcia. Należą się Wam gratulacje, jaki łączny dystans przejechaliscie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy! :) Łącznie będzie niecałe 300 km, rozłożone na 6 dni to nie jest jakiś zabójczy dystans. W sierpniu byliśmy na jeszcze jednej wycieczce, wtedy zrobiliśmy 90 jednego dnia i to już był hardcore. :D

      Usuń
  2. Podziwiam Was, ale Ty to wiesz doskonale :D :*

    Mam dla Ciebie jajo............ :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ooooo, ale fajną wyprawę sobie zrobiliście! Super!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Gratuluje siły na taki wyjazd :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie zazdroszczę, ja bym płakała za moim łóżkiem chwilę po wyruszeniu w drogę :D

    Czy na rozłożonej mapie jest Pszczyna, i czy to ta Pszczyna niedaleko Żywca?
    No cóż, w poniedziałek-środa miałam tam być na szkoleniu :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, to właśnie ta Pszczyna :D Baśka, nie mów, żeś taki mięczak!

      Usuń
  6. Haha :D Pan na Harley z Yorkiem ^_^ to musiało wyglądać komicznie!

    OdpowiedzUsuń
  7. Miejsca wspaniałe :) JA nie pamiętam kiedy ostatnio wsiadłem na rower ^^

    OdpowiedzUsuń
  8. Niesamowite zdjęcia! Świetnie się Ciebie czyta, czułam się jakbym była z Wami na tej wycieczce :D

    OdpowiedzUsuń
  9. Ale super! też chciałabym się wybrać na taką wycieczkę:)

    OdpowiedzUsuń
  10. Super wycieczka! Mimo że nie dałabym rady przejechać na rowerze tyle kilometrów, to aż naszła mnie ochota na taką podróż, czytając Twoją relację! Wypady w dzikie warunku z partnerem to jedna z najfajniejszych rzeczy, jaka może być! Wiem o tym, bo mój partner z kolei jest wędkarzem i często wyjeżdżamy pod namioty nad jeziora i stawy na kilka dni :D Pozdrawiam!
    PS. Nie jestem pewna, ale wydaje mi się, że do postu wkradł się drobny błąd. Czy nie chodzi przypadkiem o Jezioro Goczałkowickie? :) Chyba że mylę ze sobą dwa różne jeziora :)
    Sandra

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak, plener z Ukochanym to cudowna sprawa! Jakoś tak zupełnie inaczej się rozmawia na łonie natury, a przynajmniej ja odnoszę takie wrażenie, że wtedy jest się bardziej szczerym i otwartym ;) O, faktycznie! Czytając na telefonie zauważyłam jeszcze kilka innych literówek, muszę pamiętać o zakładaniu okularów do pracy przy komputerze :D

      Usuń
  11. Wow, super notka i cudowne zdjęcia :D

    OdpowiedzUsuń
  12. Zazdroszczę, moje wakacje w tym roku były bardzo krótkie, marzy mi się taki wyjazd :)

    OdpowiedzUsuń
  13. O ja, zazdroszczę ! Miło było czytać Twoją relacje i oglądać zdjęcia :)

    OdpowiedzUsuń
  14. zazdroszczę, piękna wycieczka ;) a kiedy wyniki konkursu?

    OdpowiedzUsuń
  15. Sama bym chętnie pojechała, gdybym umiała jeździć dobrze na rowerze :D ale pocztówka z Cieszyna jest śliczna <3

    OdpowiedzUsuń
  16. Ja nie mam czasu na takie wycieczki bo pracuję więc tym bardziej zazdroszczę ;)

    OdpowiedzUsuń

Serdecznie dziękuję za każdy komentarz! To ogromna nagroda i motywacja! :) Bardzo proszę - jeśli komentujesz jako Anonim, podpisz się. Fajnie wiedzieć, kto poświęca mi czas na zostawienie po sobie paru słów. :)

Na pytania odpowiadam bezpośrednio pod postami. Jeśli zależy Ci na szybkiej odpowiedzi - pisz śmiało na bubijum@gmail.com! :)



Komentarze służące tylko reklamie są usuwane. Wklejanie linków jest zbędne.

Linkin