Dziś
opowiem Wam o podkładzie, który kusił mnie od dłuższego czasu.
Kusił luksusem, piękną buteleczką, udaną reklamą. Zwróciłam
na niego uwagę w drogerii już kilkanaście miesięcy temu,
skutecznie jednak odstraszała mnie jego cena. W końcu przyszedł
Rossmann ze swoją promocją -49% na kolorówkę, a ja stałam się
posiadaczką swojego wyśnionego Loreal True Match w odcieniu D1W1.
Moim
skromnym zdaniem podkład prezentuje się naprawdę pięknie. Zgrabna,
szklana buteleczka, bardzo udany design, srebrne wykończenia. Uciecha
dla oka takiej sroki jak ja.
Podkład
ma piękny, jaśniutki i żółciutki odcień. Nie spotkałam się
jeszcze w drogeryjnej szafie z tak ładnym ciepłym kolorem. Moja
cera nie jest jakoś wybitnie blada, ale mimo wszystko większość
żółtych podkładów jest dla mnie zbyt ciemna. Dopiero stosunkowo
niedawno dojrzałam do tego, że moja twarz jest dużo jaśniejsza,
niż mi się zawsze wydawało. Przekłamanego koloru dodają jej moje
wieczne rumieńce - to właśnie za ich sprawą dobierałam sobie o
ton za ciemne podkłady. D1W1 idealnie stapia się z kolorem mojej
skóry na linii żuchwy, zgrywa się z szyją, choć na dłoni wcale tego nie wróży.
Czy
True Match spełnił moje oczekiwania? Czy na twarzy wygląda równie
pięknie, co w buteleczce?
Nie.
Rzeczywistość szybko zweryfikowała mój początkowy zachwyt. Z
Rossmanna wybiegłam z nim cała w skowronkach (muszę dodawać, że
zgarnęłam ostatnią sztukę tego odcienia? Na 100% niezmacaną, bo
przyczajoną na dnie szuflady i wygrzebaną przez uprzejmą panią
ekspedientkę?) Nie mogłam się oprzeć, pierwsze testy wykonałam
już w łazience w centrum handlowym. I tutaj nastąpił też
pierwszy, poważny dość zawód - formuła, która na dłoni
wydawała mi się lekka, choć kryjąca i dość nawilżająca, nie
dawała się w żaden sposób wtopić w skórę twarzy. Z już nieco
ostudzonym entuzjazmem wróciłam do domu, wrzuciłam do szafki i
modliłam się o więcej pomyślności rankiem.
Dość
długo zajęło mi dogadanie się z tym produktem. Słowem klucz
okazała się odpowiednia aplikacja. Otóż True Match absolutnie nie
nadaje się do wklepywania, a tak aplikuję płynne fluidy. Nie
rozcieram ich na twarzy, jedynie wklepuje opuszkami. Stosując taki
sposób z TM uzyskiwałam efekt ciężkiej i jakby suchej maski.
Okazało się, że L'Oréal trzeba najpierw dokładnie wetrzeć, jakby
wpracować w skórę, a dopiero potem wklepać opuszkami. Na mojej
twarzy tylko tak wygląda dobrze. Nie polubił się ani z flat topem,
ani z gąbką do makijażu.
Bardzo
trudno opisać formułę tego produktu. Z pompki wycieka nam płynny,
rzadki fludi. Po rozrarciu jednak wychodzi z niego jakaś matowość,
może bardziej satynowość... naprawdę nie potrafię tego efektu
ani opisać, ani ująć na zdjęciach. Polecam zaznajomienie się z
testerami. ;)
Po
ogarnięciu odpowiedniej aplikacji na nowo polubiłam ten produkt.
Polubiłam, ale nie pokochałam. Na twarzy wygląda ładnie, ale tak
naprawdę cały jego urok ukazuje się dopiero po kilku godzinach
noszenia. Gdy gruczoły wyprodukują już nieco sebum, podkład do
reszty stapia się z cerą, wygląda świeżo i promiennie. Ze
względu na tę właściwość nie polecałabym go osobom borykającym
się z suchą skorą. Bez problemu i bez większych szwanków
utrzymuje się do wieczora, nie ściera się z lini uśmiechu, nie
podkreśla nadmiernie zmarszczek. Jest w porządku, ale spodziewałam
się prawdziwego wow. Czegoś, co będzie wyglądać pięknie od rana
do wieczora. Tutaj efekt jest całkiem ładny, krycie przyzwoite,
ale.. no właśnie, jakieś ale jest.
Połowa
twarzy czysta, połowa z Loreal True Match. Widać, że koloryt jest
ujednolicony. Tego dnia moja skóra była wyjątkowo mało
zaczerwieniona, trafiłam na lepszy dzień. Przy większym rumieniu
efekt jest podobny.
I
cały makijaż. Nie użyłam żadnego korektora ani zielonej bazy pod
makijaż. True Match naprawdę dobrze radzi sobie z kryciem mniejszych
niedoskonałości i przebarwień. Zdjęcia robiłam tuż po aplikacji i podkład po prostu jest widoczny na twarzy. Nie jest to jeszcze maska, jaką uzyskiwałam starą metodą aplikacji, ale w pełni naturalne wykończenie też to nie jest. Mimo wszystko nawet go lubię i z przyjemnością zużyję. Tak jak wspomniałam, po kilku godzinach noszenia bardziej wtapia się w cerę i wygląda po prostu lepiej.
W
Rossmannowskiej przecenie -49% warto było skusić się na ten
produkt, jednak za cenę regularną, prawie 60 zł... cóż,
żałowałabym takiego zakupu.
Miałyście
do czynienia z tym podkładem? Jakie są Wasze ulubione produkty z
tej kategorii? :)
Też miałam chęć na niego, ale ostatecznie zrezygnowałam na rzecz mineralków AM i nie żałuję :)
OdpowiedzUsuńChoć przy takiej pogodzie jak była do niedzieli nie maluję się w ogóle. Straszę, ale wolę straszyć niż pływać w strumieniach spływającego podkładu :D
Ktoś słyszał coś na temat Rimmel Match Perfection? Kusi ;)
OdpowiedzUsuńBardzo lekki, wygląda naturalnie na twarzy, kryje średnio, ale krycie można budować, wtapia się w skórę, u mnie trochę ciemnieje.
UsuńPotwierdzam. Bardziej kryjący (dla mnie wręcz za bardzo) jest Lasting Finish. Z tych dwóch wolałam Match Perfection, ale nas lato... ma niestety niższe filtry... Jeśli szukasz tylko lekkiego zrównania kolorytu to się nada, ale weź nieco jaśniejszy.
UsuńTo nie dla mnie, bo mam suchą skórę ;)
OdpowiedzUsuńBardzo go lubię :)
OdpowiedzUsuńJa go polubiłam przez jego wykończenie jakie daje, ale fakt faktem były dni kiedy bardzo źle mi się z nim pracowało gdyż pozostawiał smugi. Kiedyś do niego wrócę, ale na pewno nie za 60 zł ;)
OdpowiedzUsuńWczoraj też o nim pisałam. Mam suchą cerę i tak źle z nim na sucharkach nie jest, ale trzeba pamiętać o solidnej porcji nawilżenia jeśli chcemy go używać:)
OdpowiedzUsuńJa mam amerykańską wersję i jest to jeden z moich ulubionych bardziej kryjących podkładów. Nie próbowałam wersji z pompką więc się nie wypowiem, bo podobno się one różnią...
OdpowiedzUsuńMi sie wydaje czy Ci jakoś oczyska urosły? :D Takie wielkiee <3
OdpowiedzUsuńU mnie najlepiej spisuje się Paese specjalistyczny nawilżający :)
Wygląda ładnie :)
OdpowiedzUsuńFaktycznie widać różnicę :)
OdpowiedzUsuńPS. Ależ oczy *_*
Jak będę kiedyś w drogerii to muszę poprosić o jego próbkę ;) koniecznie najjaśniejszego odcienia ;d zobaczymy jak u mnie się sprawdzi ;)
OdpowiedzUsuńChciałam go kupić już kilka razy, ale ciągle spotykam się ze skrajnymi recenzjami.
OdpowiedzUsuńJa zawsze używam jednego podkładu,zaufanego bo w innych wyglądam jak potwór :D
OdpowiedzUsuńTeż od dłuższego czasu się nad nim zastanawiam, tylko problem zawsze jest z tym, że jak kupimy drogi podkład to pokładamy wszelkie nadzieje, że będzie idealny, a dość często okazuje się bublem. Drogie kosmetyki, a w szczególności podkłady warto kupować na promocjach bo wiele nie stracimy, a zobaczymy czy warto dać normalną cenę za ten kosmetyk.
OdpowiedzUsuńFaktycznie ladnie kryje, wiec super, ze znalazlas na niego sposob :)
OdpowiedzUsuńSpodobalo mi sie to, ze po wytworzeniu sebum jeszcze lepuej wyglada:)
OdpowiedzUsuńMyślałam że trochę fajniej będzie wyglądał :D ale śliczny ma kolorek i pasuje Ci bardzo :)
OdpowiedzUsuńNie miałam okazji testowania tego produktu. Ja staram się dobierać jasne podkłady do twarzy, ponieważ nie lubię przesadzonego ufektu :) . Dobrze,że chociaż radzi sobie z małymi niedoskonałościami. Po takiej opinii wahałabym się nad kupnem :P
OdpowiedzUsuńTo mój numer jeden, ulubieniec! Nie szukam póki co żadnego innego. ;)
OdpowiedzUsuńKochana co się z tobą dzieje, dawno cię tu nie było, tęsknimy :(
OdpowiedzUsuńhttp://wlosy-of-tyska.blogspot.com/2015/06/co-w-kosmetykach-siedzi-analiza-skadu.html Kochana umieściłam zdjęcie Twojego autorstwa maski Kallos Color na moim blogu w tym poście (tłumaczenie składów masek). Mam nadzieję, że się nie gniewasz, podpis pod zdjęciem jest :)
OdpowiedzUsuńBijum, gdzie jesteś? :(
OdpowiedzUsuńOj, ja muszę mieć coś lżejszego. Cudownie spisuje się bourjous healthy mix, solo świecę się po nim po kilku godzinach, ale po przypudrowaniu skrobią ziemniaczaną jest idealnie :)
OdpowiedzUsuńUżywałam go ale szału nie było, póki co mój nuemr jeden to Astor Mattitude HD,
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i obserwuję:)