Po masakrycznym tygodniu, strasznym piątku i okropnej sobocie, wreszcie nadeszła optymistyczna niedziela i może w końcu nie będę marudzić. :> Dzisiaj trochę o tym, co się na mojej głowie znalazło przez ostatnie trzy dni.
Piątek
Wróciłam wcześniej do domu i teoretycznie miałam czas zmajstrować coś na włosy i posiedzieć z tym naprawdę długo - a tak moje wrednoty lubią najbardziej. Niestety zbytnio mi to nie wyszło, a moją ulubioną domową maskę zdążyłam pacnąć na jakieś trzy - cztery godziny. Receptura jest bajecznie prosta, a na moich włosach daje prawdziwy efekt wow. :>
Olej i miód nakładam na małą miseczkę (ok łyżka oleju na pół łyżki miodu) i kładę na kaloryferze, żeby leciutko się ociepliły. Wystarczą dwie, trzy minuty. Wtedy miód robi się bardziej płynny i lepiej łączy się z olejem, choć z tego i tak nigdy nie powstaje idealnie jednolita mieszanka. Do tego dokładam maskę. Sypię skrobię i tak mieszam, aż zrobi się w miarę zwarta konsystencja. Całość nakładam na zwilżone włosy i chlast pod czepek. Po dłuższym trzymaniu miód zasycha i robi się z niego taka skorupka, jednak spokojnie zmywa się łagodnym szamponem, a włosy są bardzo miękkie, dociążone i gładkie. :)
Maseczkę zmyłam rypaczem, nałożyłam Joannę z lnem b/s i lekko wygniotłam żelem, jako że w sobotę miałam zamiar iść do ludzi. Z zamiaru wyszło tyle, że cały dzień spędziłam w domu, także włosów nawet nie rozpuszczałam, nie myłam, nie reanimowałam po nocy - miały wolne.
Niedziela
W piątek było nawilżająco, dzisiaj postanowiłam dostarczyć marudom trochę protein. Wróciłam do mojego małego Alcatraz, umyłam głowę ukochanym szamponem aloesowym z equilibry i nałożyłam wzbogaconego Bingo Spa - Spirulina i Keratyna. Dodałam do niego kilka kropel gliceryny i olej z pestek moreli. Potem oczywiście czepek i czapeczka. Jak na maskę trzymałam to bardzo krótko, bo może z dziesięć minut, jednakowoż z proteinami u mnie nie ma co szaleć. Spłukałam zimną wodą i nie dawałam b/s, podejrzewam ją o otępienie, jakie ostatnio zaobserwowałam.
Później pierwszy raz od baardzo dawna wysuszyłam włosy na prosto - w sumie to podsuszyłam. Mokre spryskałam odżywką w sprayu z Isany. Magia silikonów zadziałała, są miękkie, gładkie, ale i w miarę sypkie, co zawdzięczam chyba bingaczowi. Dawno już w sumie nie wydawały się takie lekkie. :) Suszarka też odbiła je od nasady, a to jak najbardziej się chwali.
Prezentują się o tak:
Bardzo przepraszam za brudne lustra, niestety nie mam na to najmniejszego wpływu. :P Końcówki jak zawsze żyją własnym życiem, ale jeszcze nie wynalazłam czegoś, co jest w stanie je ładnie uklepać bez ogólnego przychlastu.
Choć dzisiaj na prosto nie wyglądają tak najgorzej - są sypkie i nie ma przylizu jak zawsze - to i tak wolę się w falowanych. Wydaję mi się, że bardziej mi pasują do twarzy, a i one same wtedy jakieś gęstsze się wydają, a w moim przypadku każdy taki zabieg wypada bardzo na plus. :]
W tym tygodniu postaram się wreszcie zmobilizować do biegania. Nie mogę już na siebie patrzeć, przybywa mnie z dnia na dzień. :<
Miłego wieczoru!
Włosy prezentują się baaardzo dobrze:)
OdpowiedzUsuńDziękuję! :)
Usuń